Muzyka

wtorek, 17 września 2013

Rozdział I

     Klęczę na jedno kolano przed ołtarzem w naszym domu. Kamienny stół koloru przybrudzonego śniegu jest dziś okryty białym obrusem. Stoi na nim ręcznie malowana misa zawierająca wodę święconą i kropidełko. Leży tam coś jeszcze, czego z tej pozycji nie jestem w stanie dostrzec, gdyż jest zbyt małe.
     Kobieta ubrana w długi, fioletowy płaszcz staje dokładnie po środku drogi ode mnie do ołtarza. Przyglądam się uważnie jej twarzy, która wyjątkowo nie jest pomalowana. Zazwyczaj jej oczy podkreślone są czarnymi kreskami, a wargi uwydatnione czerwoną szminką. Teraz tę buzię zdobi jedynie powaga i skupienie, z którymi moim zdaniem wygląda piękniej, niżeli z makijażem i pychą.
     Kobieta podnosi kropidło i zanurza jego końcówkę w wodzie. Po chwili wyjmuje je, a to co przyczepiło się do niego - strząsa na mnie. Kropelki wody uderzają o moją skórę, ubranie i włosy, roztrzaskując się na nich i znikają na zawsze. Po tej rutynowej czynności Kapłanka chwyta w swoje dłonie to, czego nie dałam rady zidentyfikować. W świetle świec, jedynego źródła światła w tym pomieszczeniu widzę, że to srebrny łańcuszek z medalikiem. Kobieta zakłada mi go na szyję, a następnie prostuję się przede mną.
     - Noś go z dumą - mówi, po czym wykonuje znak krzyża.
     - Będę. Dziękuję matko. - Patrzę prosto w jej niebieskie oczy, które odziedziczyłam. Nie spuszczam wzroku, czekam, aż ona pierwsza to uczyni, i dopiero wtedy mogę się przeżegnać i wyjść z pomieszczenia.
     Matka sama musi posprzątać po rytuale, ja nie mam do tego prawa, gdyż tak głoszą przepisy.
     Idąc korytarzem chwytam łańcuszek w dłonie, by go dokładniej obejrzeć. Na medaliku widnieje zarys twarzy Św. Zofii, a z drugiej strony wygrawerowane są imiona jej trzech córek: Wiary, Nadziei i Miłości, które przy okazji są trzema cnotami boskimi.
     Wiem dokładnie czemu dostałam taki prezent na swoje bierzmowanie. Te trzy córki oddały swoje życie w obronie wiary, a ściślej mówiąc matka oddała za to ich życia. W ten sposób moja rodzicielka przekazuje mi informacje, że ona dla wiary również poświęciłaby siebie i mnie, co nie bardzo mi się podoba.
     Zaciskam dłoń na medaliku i czuję jak odciska się na mojej skórze. Gdy rozluźniam uścisk i pozwalam by zawieszka wisiała spokojnie na łańcuszku, przyglądam się swojej ręce. Mam na niej teraz odciśnięte dość wyraźnie te trzy wyrazy, które zapewne staną się moją mantrą.
     Drzwi przede mną otwierają się. Przed moimi oczami znajduje się teraz napis "Pokój Jade".
     - Co dostałaś? - Moja młodsza siostra wychodzi z pomieszczenia. Od razu rzucają mi się w oczy piegi na jej policzkach, całe szczęście, że ja takich nie mam. Do jej twarzy jeszcze jako tako pasują, poza tym, gdy się opali prawie ich nie widać. Na mojej odcinałyby się jak bogacze od rolników.
     - Łańcuszek - odpowiadam. Jade spogląda na moją szyję. Po chwili wyciąga rękę w jej kierunku, by obejrzeć podarunek, ja jednak strącam jej dłoń z drogi.
     - Ja i tak dostanę lepszy, już za rok - mówi dziewczyna. Przewracam tylko oczami. Próbuję przejść dalej, ale siostra zastępuje mi drogę.
     - Czego jeszcze chcesz? - Krzyżuję ręce na piersi.
     - Miejsca - oznajmia Jade. Unoszę brwi do góry.
     Wiem dokładnie o czym mówi. Jako pierworodna urodzona w bogatej rodzinie mam za zadanie szkolić się na Najwyższą Kapłankę. Ze wszystkich dziewczyn na szkoleniu wybierane są trzy, które nimi zostają. Reszta staje się zwykłymi nauczycielkami przyszłych pokoleń.
     - Weź je sobie. Nie mam zamiaru być Kapłanką. - Próbuję przejść dalej, ale Młoda nadal nie chce mnie przepuścić. - Co jeszcze? - Wznoszę oczy ku górze.
     - Dlaczego nie chcesz? Uświadomiłaś sobie w końcu, że ja jestem idealnie do tego stworzona? - pyta, a ja aż parskam śmiechem.
     Kręcę głową w niedowierzaniu, ale czego ja się mogłam spodziewać? Wszyscy są tu przesiąknięci pychą, no prawie wszyscy. Młode pokolenie wyłamuje się trochę z tej zasady, ale jak widać nie Jade.
     Nie chcę mi się tłumaczyć Młodej dlaczego od tak oddaję jej miejsce, które jest niby największym przywilejem jaki płeć żeńska może uzyskać, więc po prostu jej przytakuję.
     - Tak, jesteś idealna. - Na dźwięk wypowiedzianych przeze mnie słów, moja siostra posyła mi promienny uśmiech. Wygląda teraz jak ta mała dziewczynka, z którą bawiłam się w dzieciństwie. Była wtedy wesoła, cieszyła się z każdego poranka. Kochałam ją całym sercem. Potem przyszedł okres wpojenia wiary i przy okazji pychy. Od tamtej pory się zmieniła, nie była już moją Jade.
     Młoda przesuwa się w stronę ściany, robiąc mi przejście. Przechodzę. Nawet na nią nie spoglądam.
     To zabawne, że mieszkańcy naszego miasta, stolicy kraju, w którym najważniejsza jest wiara, są tak nasyceni jednym z siedmiu grzechów głównych. Absyncja zamiast tytułu Miasta Wiary, powinna nosić tytuł Miasta Pychy. Nie mogę jednak mówić o tym głośno, bo za karę zapewne zesłanoby mnie do Czyśćca. Oczywiście nie tego prawdziwego. Czyściec to miasto-więzienie. Trafiają tam wszyscy ci, którzy łamią przepisy i sprzeciwiają się Bogu. Teoretycznie nikt po zesłaniu tam nigdy nie wraca, praktycznie zdarzają się wyjątki. Niestety oni też nigdy nie powiedzą ci, co tam naprawdę się dzieje. Mówią tylko tyle, że nikt nie chciałby tam mieszkać.

     Na przerwie, w szkole zawsze jest zamieszanie. Na korytarzu roi się od ludzi, którzy ze sobą rozmawiają, dlatego nigdy nie jest cicho. Mimo to jakoś daję radę swobodnie rozmawiać z Jamie, co zawsze było dla mnie zagadką. Zwłaszcza, że moja przyjaciółka ma naprawdę spokojny głos, który nie wybija się jakoś specjalnie ponad inne.
     - Ale chyba nikt nie dostał tego, co ty - mówi dziewczyna.
     Wzdycham. Faktycznie, wiele prezentów się powtarza. Jamie z okazji bierzmowania dostała pierścionek od babci, a podobnych widziałam już z pięć. Medaliku z takim przesłaniem jak moje nikt nie dostał. Zapewne z tego względu, że są one najdroższe z prezentów i tylko bogate rodziny sobie na nie pozwalają. Jest jednak tyle rodzajów, że rzadko zdarzają się powtórki.
     - Raczej nie, jednak przesłanie nie bardzo mi pasuje. - Jamie kiwa głową na znak, że rozumie o co mi chodzi.
     Jest bystra, umie zrozumieć ludzi. Dlatego to z nią się przyjaźnie. Wprawdzie jest więcej takich, co mnie rozumieją i mają dość wymysłów Absyncji. Głównie ludzi, tuż po bierzmowaniu. Rzadko się jednak zdarza, że ktokolwiek z mieszkańców miasta nie zanosi się pychą, a z poziomu bogaczy jestem chyba jedyną taką osobą. Inni ludzie w moim wieku są tacy jak Jade, a czasem jeszcze gorsi.
     - Jak mogłaś, Kelly! Musisz to zwrócić, tylko ja mam prawo nosić wizerunek Matki Teresy! - słyszę z głębi korytarza. Ten intrygujący sopran, który chwilowo zdziera się ze strun głosowych należy do Amelii.  Ta blondynka jest idealnym przykładem wzorowego obywatela stolicy. Należy do poziomu bogaczy i jest chyba najbardziej pyszną osobą w całej szkole.
    - Ty jesteś wybrana przez Matkę Teresę, ale... ale ja jestem jedną z twoich pomocnic. Też jestem wybrana, może na mniejszą rolę, ale również, a ten medalik pokazuje, że przynależę do ciebie - tłumaczy się Kelly. Miała ciekawy pomysł jak wybrnąć z tej dziwnej sytuacji. Może i zyskała trochę w moich oczach, ale i tak nie wystarczająco, bym mówiła o niej z szacunkiem. Szkoda, że stoi do mnie tyłem, bardzo chciałabym widzieć teraz jej minę. Zamiast tego mam przed oczami wkurzoną twarz Amelii, zmieniającą wyraz na zadowolony. Jej błękitne oczy zaczynają skakać po ludziach w tłumie, zupełnie jakby kogoś szukała. Po chwili krzyżuje wzrok z moim i rusza w moją stronę. Kelly i Megan, jej wierne przyjaciółki, choć ja nazwałabym je raczej wiernymi pieskami, podążają za nią.
     - Molly! - woła radosno dziewczyna, gdy tylko staje przede mną.
     - Słucham, czego chcesz tym razem? - pytam prosto z mostu. Ten wytwór zgrozy zawsze przychodzi do mnie tylko, gdy czegoś potrzebuje.
     - Chciałabym ci tylko powiedzieć, że startowanie na miejsce Najwyższej Kapłanki jest w twoim wypadku bezcelowe. Oczywiście miałabyś szanse, i to całkiem spore szczerze mówiąc, gdyby nie to, że ja i moje dwie przyjaciółki mamy znacznie większe, a jak dobrze wiesz są tylko trzy miejsca. - Amelia przerzuca swoje włosy z jednego ramienia na drugie. Wszyscy chłopcy siedzący na długiej ławce i gapiący się w tym momencie na nas, wytrzeszczają oczy jeszcze bardziej. Nie ma im się co dziwić, dziewczyna jest naprawdę ładna.
     Zanim daję radę się odezwać, Jamie zadaje pytanie:
     - Czemu aż tak boisz się Molly?
     - Ja się jej nie boję. Nawet czuję, że mam jakiś charyzmat, wiem, że Matka Teresa coś dla mnie szykuje, a ty Molly? Też sądzisz, że aż tak cię wyróżniono. Tak jak mnie? - Blondynka unosi brew do góry.
     Najchętniej zaśmiałabym się jej teraz w twarz.
     - Nie, nie sądzę. Poza tym ja nie chcę z tobą rywalizować, oddałam swoje miejsce Jade, to z nią będziesz się musiała zmierzyć - oznajmiam.
     - Jade? Słyszałaś Megan, już nie musisz się martwić o swoje miejsce. Molly może i była jakimś zagrożeniem, ale z Jade masz stuprocentową pewność zostania Kapłanką - naśmiewa się Amelia. Szczerze mówiąc dziwię się jej słowom, moim zdaniem jeśli chodzi o nas dwie, to Jade miałaby większe szanse na to rzekome wyróżnienie.
     W pewnym momencie kpina na twarzy mojej rozmówczyni zmienia się w podejrzenie.
     - Zaraz, zaraz. Czemu nie chcesz być Kapłanką? Chcesz iść do zakonu? - wylatuje z pytaniem. Teraz chce mi się śmiać jeszcze bardziej, mimo, że tego pytania mogłam się spodziewać. Jedyny sposób, by zrezygnować ze święceń Kapłańskich to pójście do zakonu. Jednak na to miałam jeszcze mniejszą ochotę, niż na zostanie Kapłanką. Jako ta druga mogłabym chociaż założyć rodzinę, z kolei jako Zakonnica mogłabym o tym tylko pomarzyć.
     - Nie ma mowy. - Kręcę głową. Blondynka dziwi się na te słowa.
     - Więc jak chcesz oddać swoje miejsce? - pyta, na co wzruszam ramionami.
     Amelia robi minę świadczącą o tym, że nic nie rozumie. Zresztą jej dwa pieski to samo. Po chwili chyba wszystkie trzy zdają sobie sprawę, że nic więcej się nie dowiedzą, więc ruszają korytarzem, by podręczyć kogoś innego.
     - Co ty kombinujesz? Wiesz, że za łamanie zasad są surowe kary - mówi Jamie. Całkiem zapomniałam, że ona również przysłuchiwała się moim słowom.
     - Po prostu nie mam ochoty poświęcać całego swojego życia kościołowi - odpowiadam.
     - A myślisz, że ja chcę całe życie przesiedzieć w bibliotece z książkami jak moja babcia? Nie chcę, ale takie są przepisy.
     Zasady Absyncji są takie, że każdy przedłuża tradycję rodzinną i pracuje tam gdzie jego rodzice, chyba, że postanowi wstąpić do zakonu. Jako, że rodzice mojej rudowłosej przyjaciółki zginęli dawno temu, i pieczę nad nią sprawuje babcia, musi ona podążyć jej karierą zawodową.
     - Witamy w Absyncji, mieście gdzie liczy się Wiara i człowiek nie ma wyboru jak chce żyć. - Przewracam oczami. - W najgorszym wypadku przeprowadzę się do Afekcji - oznajmiam.
     Afekcja jest drugim miastem w naszym kraju, Miastem Miłości. Oprócz niej, stolicy i Czyśćca jest jeszcze pięć wiosek: Alfa, Beta, Gamma, Delta i Omega. W pierwszych czterech tworzona jest żywność, kolejno: zboże, mięso, warzywa i owoce. W ostatniej natomiast ludzie szyją ubrania, przetwarzają metale i strugają meble z drewna. Omega jest największa ze wszystkich i jako jedyna przypada pod prawo Afekcji, a nie nasze. W Mieście Miłości można sobie wybrać wykonywany zawód, nie ma podziału na poziomy, dlatego moim zdaniem jest tam lepiej.
     - Żartujesz? Nikt od dawna się nie przeprowadzał, w lesie jest ponoć niebezpiecznie. - Przerażenie w oczach Jamie to kolejna rzecz, która mnie dziś bawi.
     - Powiedziałam w najgorszym wypadku.
     Między miastami i wsiami ciągnie się długi las. Nikt przez niego nie chodzi, jeżdżą jedynie samochody towarowe. Jedyne osoby, które podróżują tą drogą to handlarze, strażnicy, więźniowie skazani na Czyściec i czasami Papież.
     Papież to osoba rządząca całym państwem. Mimo, że stolicą jest Absyncja, to w tym okresie pochodzi on z Afekcji, gdyż muszą się oni przeplatać. Oprócz niego władzę sprawuje także rada Biskupów, znajdująca się zarówno w Absyncji, jak i w Afekcji. To właśnie nimi zostają chłopcy z poziomu bogaczy.
     - Ty się naprawdę wpakujesz kiedyś w kłopoty - oznajmia moja przyjaciółka.
     Uśmiecham się do niej. Wiem, że ma rację.
     - Taka już po prostu jestem.