Muzyka

piątek, 27 grudnia 2013

Świąteczny bonus

    Płatki śniegu wirują w powietrzu, opadając co jakiś czas na moje włosy. Czuję się trochę jak królowa śniegu, ale z drugiej strony chyba nie umiałabym nikogo do siebie zwabić.
    Chciałabym powiedzieć, że śnieg spada prosto z nieba, ale w tym roku są to po prostu armatki śnieżne. W Absyncji uważa się, że święta bez śniegu to nie prawdziwe święta, dlatego gdy sam nie zamierza spaść, wywołujemy go sztucznie. Może to i dobrze? Przynajmniej coś odróżnia ten dzień od innych.
    W dzieciństwie zawsze czułam jakąś dziwną magię tych świąt, ale teraz w grubszej mierze też nie mogę narzekać.
    Dzień Bożego Narodzenia, podobnie jak wigilia go poprzedzająca to chyba jedyne dni w roku, gdy wyższy poziom nie wywyższa się nad niższym. Organizowane są jasełka, w których występują zarówno osoby z jednego poziomu, jak i z drugiego. Lubię na nie patrzeć, ale nigdy nie chcę w nich grać czy śpiewać. W tym roku wyznaczono mi rolę dzielenia się opłatkiem z widownią. To w zasadzie dużo bardziej mi odpowiada.
    Dawanie prezentów to zwyczaj, upamiętniający lata sprzed wojny. Nie trzeba tego robić, ale zawsze miło dać komuś jakiś podarunek. Wykreślił się natomiast dziwny wymysł ze świętym Mikołajem. Był to po prostu zwykły człowiek, później święty, a nie jakaś gruba postać w czerwonym stroju, która przez jedną noc dawała wszystkim prezenty wchodząc do domu przez komin. Zabawna tradycja i z całą pewnością ciekawa, ale jej jednak nie pozostawiono. Kolejny zwyczaj, którego teraz nie ma to ubieranie drzewek. Czytałam o tym w jakiejś książce, którą dała mi babcia Jamie, ale niestety nie pamiętam jak się ów drzewka nazywały. Wiem, że przekształcano w nie jodły, sosny czy świerki, ale jakim cudem również nie wiem.
    Nasz dom, podobnie jak reszta w mieście jest obwieszony mnóstwem światełek, zarówno na zewnątrz jak i wewnątrz. Nie są na razie zapalone, ponieważ robi się to nocą, gdy wszyscy idą na pasterkę. Moim zdaniem  wygląda to pięknie. Ktoś mi mówił, że te światełka mają symbolizować gwiazdę Betlejemską, ale nie wiem czy to prawda.
    Wchodząc do domu, czuję zapach pieczonych pierników. Mama piecze je tylko na święta, bo nie cierpi gotować, co wcale nie oznacza, że jej to nie wychodzi.
    Przemykam obok kominka, przy którym siedzi moja siostra i kilku kuzynów. Jade macha do mnie wesoło, po czym dalej wsłuchuje się w opowieść czytaną przez jednego z naszych krewnych. W ten dzień młoda jest nie do poznania. Szkoda, że nie zachowuje się tak przez resztę roku.
    W pokoju na łóżku mam położony papier prezentowy. Mama go zawsze kupuje i zostawia w sypialni każdego z domowników. Ten, który ja dostałam jest w tym roku niebieski w srebrne gwiazdki.
    Na te święta postanowiłam kupić prezent tylko dla mamy, Jade i Jamie. Mama dostanie ode mnie szal, Jade kupiłam jakąś torebkę, gorzej było z prezentem do mojej przyjaciółki. Głupio byłoby jej kupić książkę, skoro jej babcia prowadzi bibliotekę. Postanowiłam więc dać jej jakieś zioła o uspokajających właściwościach. Jako, że nie mam o tym bladego pojęcia, dziś rano poprosiłam o pomoc Camerona. Jako syn znachorów, zna się na tym całym zielsku całkiem nieźle. Chłopak jest całkiem miły, więc pomógł mi bez mrugnięcia okiem. Aż dziwne, że ktoś taki koleguje się z tym bucem, Liamem.
    Nie powiedziałabym, że mam duże zdolności manualne, ale z pakowaniem prezentów nie mam najmniejszego problemu. Te, które są przeznaczone dla mojej rodziny zostawiam w jadalni, koło innych ładnie opakowanych podarków, a pakunek dla Jamie wkładam do torby. Nikt nawet nie zwraca na mnie uwagi, gdy wychodzę. Wiedzą, że "występuję" w jasełkach.
    Po drodze do domu mojej przyjaciółki, napotykam się na Jacka i Amelię. Tulą się do siebie jakby ktoś przykleił ich klejem do metalu. W zasadzie to najsłynniejsza para w szkole i o ile się nie mylę grają Józefa i Maryję. Zresztą nie ma się co dziwić, w końcu to ulubieńcy nauczycieli.
    Jack całuje swoją dziewczynę w policzek, a ona z kolei chichocze jakby ją ktoś łaskotał. Przewracam oczami. Mam wrażenie, że w moim gardle zaczyna gromadzić się niebezpieczna ilość paskudnego płynu. Jeszcze trochę i zwymiotuję.
    Gdy dochodzę do domu mojej przyjaciółki, jestem już cała oblepiona białym puchem. Próbuje go z siebie zrzucić, ale po chwili i tak przyklejają się do mnie następne płatki. Po naciśnięciu dzwonka, który gra kolędę "Dzisiaj w Betlejem" (na Boże Narodzenie wszyscy montują specjalne dzwonki) w drzwiach pojawia się moja przyjaciółka ubrana w białą, koronkową sukienkę z przyczepionymi z tyłu skrzydłami. Jamie dostała rolę Archanioła.
    - Jesteś bardziej biała niż ja - mówi na przywitanie. Przestępuję próg i otrząsam się ze śniegu czym wywołuję u niej salwę śmiechu.
    - Gdybym grała w jasełkach pewnie miałabym rolę jakiegoś bałwana - oznajmiam, co jeszcze bardziej rozbawia moją przyjaciółkę.
    - Chcesz może gorącą czekoladę? - Dziewczyna w końcu dała radę się uspokoić.
    - Nie odmówię.
    Dom Jamie wygląda inaczej niż mój. Wprawdzie mają światełka powieszone na zewnątrz, ale w środku nie ma po nich śladu. Za to do moich nozdrzy dociera zapach pierników, tak jak w mym domu. W kuchni przy piekarniku czuwa babcia mojej przyjaciółki w fioletowym fartuszku. Szczerze mówiąc to widok jak z jednego z tych obrazków, które roznoszą przedszkolaki na święta. Brakowałoby tylko tony ciast na tyle, by Cersei się na takowym znalazła.
    - Wesołych Świąt - mówię, a kobieta odwraca głowę w moją stronę.
    - Wesołych Świąt, Molly. - Babcia Jamie uśmiecha się do mnie, po czym obrzuca mnie wzrokiem od dołu do góry. - Nie przebrałaś się w strój?
    - Nie mam jakiejś większej roli - odpowiadam. Po chwili siadam przy stole, a moja przyjaciółka kładzie przede mną kubek z gorącą czekoladą. - Dzięki.
    - Nie masz ambicji, by zagrać Maryję? - Kobieta unosi brew do góry.
    - Nie śpieszy mi się do bycia w ciąży. - Upijam łyk czekolady, po czym oblizuję usta.
    - O ile się nie mylę, chyba wszystkie dziewczyny z twojego poziomu zawsze marzyły o tej roli - odpowiada kobieta, nie zważając na mój komentarz. Po chwili wyjmuje z piekarnika upieczone już ciastka, a mi napływa ślinka do ust.
    - Babciu, chyba już dawno zauważyłaś, że Molly woli robić wszystko po swojemu. - Uśmiecha się Jamie. Po chwili chwyta jeden z pierników, ale natychmiast go odkłada i zaczyna machać ręką w powietrzu. - Gorące.
    - Więcej cierpliwości, skarbie - mówi Cersei. Zapatruję się przez chwilę na jej krzątaninę. Wyjmuje rybę, zaczyna ją smażyć. W tym samym czasie z ciasta, które spoczywało w misce formuje uszka. Po chwili wstawia na kuchenkę barszcz. Nigdy nie widziałam, by ktokolwiek robił tyle rzeczy na raz.
    - Idziesz? - Przenoszę wzrok na  Jamie, która stoi tuż przy drzwiach ubrana na aniołka, czyli w tej samej sukience, którą miała od początku, skrzydełkach i dorobionej srebrnej aureoli.
    - Nie zmarzniesz? - pytam. Jakoś nie wyobrażam sobie przebywania przez dłuższy czas w takim stroju przy tej temperaturze.
    - I tak nie będę występować w kurtce. - Moja przyjaciółka wzrusza ramionami, a ja unoszę brew do góry. Kolejny powód, by nie występować w tym przedstawieniu. - Sukienka jest cieplejsza niż się zdaje.
    Po tych słowach moja ruda koleżanka obraca się wokół własnej osi, a jej ubranie wiruje niczym płatek śniegu.
    - To nie ja przemienię się w sopel lodu - oznajmiam, po czym wstaję i zasuwam za sobą krzesło. Biorę kubek i kieruję się do kranu, by go umyć, ale Cersei zastępuje mi drogę.
    - Ja to wezmę, wy nie możecie się spóźnić. - Kobieta bierze ode mnie naczynie i rusza w stronę zlewu.
    - Zanim większość mojego poziomu raczy przyjść, Jamie zdąży zmienić się w figurę lodową. - Naburmuszona mina mojej przyjaciółki mnie rozbawia. - Idę już, idę, ale nie marudź mi, że zamarzasz.
    Archaniołek zadziera głowę i wychodzi przez drzwi, a ja wyjmuje z torby prezent dla niej, kładę go na blacie i wychodzę tuż za nią. Śnieg się trochę uspokoił, może tym razem nie będę wyglądać jak bałwanek?
    Spoglądam na Jamie, która próbuje nie trząść się z zimna, przewracam tylko oczami. Czy warto cierpieć dla przedstawienia? Ja na pewno nie zamierzam.
    - Ale cieplutko. - Otulam się mocniej kurtką, a Jamie patrzy na mnie wzrokiem, który ciska pioruny. - Chodźmy już, bo jeszcze umrzesz na hipotermię.
    - Ciekawe skąd znasz takie terminy medyczne. - Moja przyjaciółka przewraca oczami. Po chwili zaczyna ruszać się w miejscu jakby miała ADHD (tak ten termin również znam), ale wiem, że to po to, by zachować ciepłotę ciała.
    - Czytałam, gdzieś tam, nie wiem - bełkoczę. - Gdzieś słyszałam i tyle. Grunt, że wiem co to znaczy.
    - Mhm... - mruczy rudowłosy anioł. Chwytam ją za rękę i zaczynam biec w stronę sceny. Na niej chociaż nie będzie wiało.

    Muszę przyznać, że dekorację są ładne. Całkiem po prawej stronie jest miejsce dla chóru, obok którego stoi pianino. Do instrumentu przysiada się Kelly, jeden ze słynnych piesków Amelii. W chórze tuż obok jej drugiego pieska stoi moja siostra. Wyglądają całkiem nieźle w tych niebieskich szatach. W samym centrum znajduje się stajenka. W środku kartonowej budowli jest stos siana. W tym roku najwidoczniej postanowili przywieźć zwierzęta prosto z Bety, jednej z wiosek. Koło siana stoi grzecznie jakiś wół i dwie owieczki, ciekawa jestem czy osła też udało im się załatwić? Po lewej stronie jest kartonowy dom. Dekoracje wcale się ze sobą nie stykają, ponieważ scena jest wielka, a na dodatek ma jeszcze pełno miejsca z przodu. U góry jest zamocowane rusztowanie, na które wchodzi Jamie. Z tego, co pamiętam ma stamtąd sfrunąć na linie. To w zasadzie jedyna rzecz, która w tej roli by mi się podobała.
    Wszyscy krzątają się po scenie, a ja po prostu stoję z boku i nucę jakąś dziwną piosenkę. Nie mam nic do przygotowania, musiałam jedynie załatwić mnóstwo opłatków, które mam teraz w koszyczku. Z całą pewnością na wszystkich widzów jeden czy dwa by nie starczyły.
    Ludzie powoli zaczynają się schodzić. Aż dziwne, że jeszcze nie zrobili tu krzeseł, ale w zasadzie nikt nie wie ile ich dokładnie powinno być. Dla mnie to w sumie lepiej, bo zamiast przepychać się między krzesłami będę chodzić między ludźmi, którzy przynajmniej raczą mnie przepuścić.
    Na szczęście scena znajduje się nieco wyżej, tak, by mniej więcej wszyscy widzieli przedstawienie. Gdzieś w czwartym rzędzie dostrzegam mojego wujka. Twarz ma jak zwykle poważną, choć próbuje ukrywać jej surowość. W ten dzień wszyscy wyglądają jakby nosili maski uprzejmości.
    Ktoś zaczyna uderzać w bębny. Ich dźwięk roznosi się z równym rytmem, a widownia zaczyna się zbierać coraz szybciej. Po chwili rozbrzmiewają dzwony, a ja wchodzę za kotarę, która rozdziela scenę na część przeznaczoną na przedstawienie i część niedostępną dla widzów. I tak postanawiam wyglądać zza niej po boku,  by widzieć choć trochę jasełek.
    Gdy dzwony przestają bić, pozostaje tylko głuchy dźwięk. Po chwili Kelly zaczyna grać melodię do "Bóg się rodzi". Następnie chórek, począwszy od basów wyśpiewuje pierwsze wersy piosenki. Skończywszy na drugiej zwrotce, piesek Amelii gra kilka spokojnych i cichych dźwięków.
    Jest to podkład do słów, które wypowiada jakiś chłopak z niższego poziomu.
    - Zarządzony został ogólny spis ludności. Józef... - W tym czasie wszystkie światła skierowane są na miejsce, z którego wychodzi Jack, owinięty jakimś szalem i trzymający laskę. - Wraz ze swą towarzyszką Maryją... - Dołącza do niego Amelia, siedząca na koniu z długimi uszami. Zastanawiam się, które z tej dwójki bardziej przypomina osła. Dziewczyna jest ubrana w bardzo prostą jak na nią sukienkę, a także ma jakąś chustę na głowie. - Która była brzemienna udał się do Betlejem, miasta Dawidowego, z którego pochodził.
    Kelly zaczyna przygrywać jakąś melodię, a Józef i Maryja przechodzą w tym czasie z jednego kąta sceny do drugiego i skrywają się za kotarą. Następnie dziewczyna zaczyna grać "Mędrcy świata monarchowie", a chór wtóruje jej śpiewem. W tym czasie tuż pod rusztowaniem u góry przemyka złoty poblask, przypominający gwiazdę. Zapewne zamontowali tam jakiś ekran.
    - Patrzcie, cóż za dziwna gwiazda. - Zza kotary wylatuje Liam ubrany w zdobne szaty i niezliczoną ilość złotej biżuterii. Wygląda jakby napadł na sklep jubilerski. Po chwili dołączają do niego jacyś dwaj chłopcy, ubrani podobnie jak on. Nawet nie jestem pewna z jakiego są poziomu.
    - To znak od Boga! - woła jeden z nich i unosi ręce w dziwnym geście. Przedrzeźniam jego słowa, ale podchodzi do mnie szybko jakaś dziewczyna i mnie ucisza.
    - Musimy podążyć za tą gwiazdą. Ona zaprowadzi nas do tego, kto zostanie królem nieba i ziemi - oznajmia ten drugi. Przewracam tylko oczami.
    - Ciekawe skąd to wiedział - mruczę po cichu, ale ta dziewczyna i tak znowu zwraca mi uwagę.
    Mędrcy kiwają zgodnie głowami, po czym wybiegają ze sceny.
    Melodia przygrywana przez pieska Amelii jest tym razem nieco żywsza. Chór zaczyna śpiewać "A wczora z wieczora", a na scenę wchodzą chłopcy i dziewczyny przebrani za pastuszków. Wszyscy albo udają, że pracują, albo ze sobą rozmawiają. Po chwili spoglądają na oświetlony punkt u góry, którym jest Jamie. Dziewczyna patrzy w dół z przestrachem, mimo to próbuje zachować powagę. Pastuszkowie udają przerażenie.
    - Nie bójcie się - woła dziewczyna. Mam nadzieję, że widownia nie widzi strachu w jej oczach tak wyraźnie jak ja. - Mam dla was radosną wieść.
    Jedna dziewczyna z pastuszków tak mocno rozdziawia gębę, że parskam śmiechem. Tym razem ucisza mnie jakiś chłopak.
    - Czym jesteś? - pyta pastuszek. W jego głosie słychać drżenie, całkiem nieźle go moduluje.
    - Jestem jednym z Archaniołów. Zwę się Gabriel - wymawia Jamie. Dziwnie to wygląda, gdy dziewczyna gra chłopaka, ale w zasadzie gorzej byłoby, gdyby było na odwrót.
    - Czego chcesz? - zadaje pytanie pastuszka, która przed chwilą miała rozdziawioną gębę.
    - Przynoszę wam radosną nowinę. - Moja przyjaciółka przechadza się w tę i z powrotem. Zaciska przy tym mocno rękę na linie, na której lada chwila ma zawisnąć. - W Betlejem, w stajni narodzi się wasz przyszły król. On was wybawi.
    - Król ma się narodzić w stajni? - pyta kolejny pastuszek. Zadaje to pytanie takim tonem jakby był upośledzony umysłowo.
    - Tak. - Jamie wzdycha kilka razy głęboko. Patrzy się w dół, a ja widzę w jej oczach panikę.
    - Lina jest naciągnięta - szepczę bezgłośnie, gdy tylko łapię jej spojrzenie. Ona jedynie macha głową i zaczyna szybko łapać powietrze.
    - To dziecko będzie waszym Zbawicielem, a więc śpieszcie mu na powitanie. - Rudowłosa zamyka oczy i zeskakuje z rusztowania. Lina niesie ją ku dołowi bardzo powoli. Gdy tylko jej nogi dotykają ziemi, wszystkie światła się wyłączają, a tle chór zaczyna śpiewać "Cichą noc".
    Powoli robi się znów jasno, a na scenie ukazuje się jakiś chłopak przebrany za króla. Kelly zaczyna przygrywać dramatyczną muzykę i powoli zza kotary zaczyna wychodzić jakaś dziewczyna, ubrana na czerwono. Zastanawia mnie tylko jak przymocowała sobie te rogi do głosy.
    Diablica stąpa bardzo powoli, ale po chwili (dokładnie w rytm muzyki) zaczyna biegać po scenie jak szalona. To przebiega tuż przy publiczności, to leci do chóru, to podbiega do kartonowego domku. W końcu jednak zatrzymuje się tuż przed królem, a melodia cichnie.
    - Herodzie. - Kłania się dziewczyna. W zasadzie jak tak na nią patrzę, zastanawiam się czy nie zagrałabym takiej roli. To chyba jedyna na jaką mogłabym się zgodzić. - Do pałacu przybyli trzej mędrcy ze wschodu, aby się napoić. Myślę, że ich wieści Ci się nie spodobają.
    - Niech wejdą. - Chłopak unosi rękę w geście przyzwolenia. Zza kotary wyłania się Liam i jego dwaj kompani. - Co was tu sprowadza?
    - Podążamy za gwiazdą, która prowadzi nas do przyszłego króla - oznajmia ten idiota. Mimowolnie przewracam oczami.
    Po twarzy Heroda widać, że ogarnia go gniew. Diablica podchodzi do niego i zaczyna go masować po ramieniu, szepcząc przy tym mu coś na ucho.
    - Musicie się więc najeść i napoić przed dalszą podróżą. Mam nadzieję, że w drodze powrotnej zdacie mi relacje z waszego spotkania. - Chłopak uśmiecha się do króli i gestem zaprasza do siebie.
    - Oczywiście - odpowiada jeden z pozostałych mędrców.
    Światło znowu przygasa. W ciemności słychać dźwięk kopyt. Nagle jeden z reflektorów zaczyna świecić na miejsce, gdzie Jack prowadzi osła, na którym siedzi Amelia.
    - Józefie, już czas - mówi dziewczyna, po czym chwyta się za brzuch. Jack udaje przerażenie i ciągnie osła w stronę kartonowego domu. Chłopak puka kilka razy, w końcu wycięte w kartonie drzwi się otwierają i wychodzi z nich jego brat.
    - Czego tu szukacie? - pyta chłopak mojej siostry. Nie mam pojęcia jak brzmiało jego imię.
    - Moja żona właśnie rodzi, czy mógłbyś udzielić nam dachu nad głową? - mówi Jack błagalnym tonem.
Jego brat tylko kręci głową i zasłania swój dom.
    - Mój dom jest już pełen, przykro mi. - Chłopak spogląda na Amelię, która patrzy na niego strasznie proszącym wzrokiem. Jej słodkie oczka emanują takim lizusostwem, że dostrzegam to stąd i zapewne widzowie w pierwszych rzędach też to dostrzegają. Chłopak Jade wzdycha. - Za domem znajduje się moja stajnia, możecie się tam schronić.
    - Dziękuję - odpowiada słodko Maryja.
    Światło znowu się ściemnia, a chór zaczyna śpiewać "Nie było miejsca dla ciebie". Z ciemności wyłania się jakaś kropka światła. Jest nią Cameron, który trzyma świece. Po chwili podchodzą do niego jakieś dwie postacie i odpalają ogień do swoich świec. Cała trójka zaczyna chodzić w kółko, po czym staje tuż przed publicznością i unosi świece do góry. Następnie wszyscy na raz się odwracają i kładą swe świece tuż przed stajenką.
    Reflektor oświetla teraz tamten obszar. Amelia trzyma w rękach porcelanową lalkę udającą dzieciątko. Obok niej siedzi Jack, który ma położoną rękę na jej ramieniu. Po chwili Kelly zaczyna przygrywać melodię do "Gdy śliczna panna".
    Józef głaszcze Maryję po policzku i zaczyna śpiewać pierwsze dwa wersy. Pozostałe dwa dośpiewuje Amelia spoglądając czule na syna. Muszę przyznać, że ta dziewczyna umie śpiewać. Jest to chyba jedyna rzecz, której jej zazdroszczę.
    Po kolędzie do stajni wbiega cały tłum pastuszków. Jack unosi się z niepewną miną i zasłania swym ciałem swoją dziewczynę.
    - Przyszliśmy zobaczyć króla - woła któryś z pastuszków. - Anioł powiedział, że go tu znajdziemy.
    Chłopak spogląda na Amelię, która uśmiecha się promiennie, po czym wstaje i podchodzi do pastuszka, podając mu przy tym lalkę. Ten całuje ją w główkę i ostrożnie podaje do następnej osoby. Ta czynność się powtarza aż wszyscy pastuszkowie nie pocałują dzieciątka.
    Gdy tylko Maryja odzyskuje lalkę, na scenę wchodzą znów trzej królowie, którzy po kolei klękają u jej stóp.
    - Przywiodła nas tu gwiazda. Panie, pragniemy złożyć Ci w ofierze te dary - mówi Liam.
    Jeden z jego towarzyszy wstaje i tuż przed Amelią stawia woreczek wypełniony złotymi monetami.
    - Złoto - oznajmia, po czym cofa się do tyłu.
    Drugi towarzysz powtarza jego czynność, z tą różnicą, że zamiast "złoto" wymawia "kadzidło". Po nich przychodzi kolej na Liama.
    - Mirra.
    Po jego słowach na scenie znów zapanowuje mrok, a chór zaczyna śpiewać "Ach ubogi żłobie". Po chwili podchodzi do mnie jakaś dziewczyna i wypycha mnie za scenę, mówiąc przy tym "twoja kolej". Przewracam oczami i schodzę w tłum po stopniach. Zaczynam podchodzić po kolei do każdego, podając mu do ułamania opłatek i życząc "Wesołych Świąt". Gdy widzę tę ilość osób, która jest jeszcze przede mną, zaczynam się zastanawiać czy nie lepiej byłoby serio grać tę diablicę.
    Po chwili światła rozbłyskują się, a na scenie pojawia się postać, o której przed chwilą wspomniałam, a wraz z nią Herod.
    - Oszukali mnie! - wrzeszczy chłopak. Dziewczyna powoli podchodzi do niego, by chwycić go za ramiona, ale on ją odpycha. - To ja jestem królem, a nie jakieś dziecko!
    - Spokojnie. Dziecka wcale nie tak trudno się pozbyć, zwłaszcza gdy się jest królem - mówi dźwięcznie dziewczyna. Wyraz twarzy Heroda staje się uśmiechnięty.
    - Straż! - krzyczy, a na scenę wbiega dwóch chłopaków ubranych jak nasi strażnicy. - Macie zabić wszystkich chłopców w Betlejem do lat dwóch, czy to jasne?
    Strażnicy spoglądają po sobie z przestrachem w oczach.
    - Czy to jasne?! - Powtarza ostrzej chłopak.
    - Tak jest - oznajmiają obydwaj na raz.
    Reflektory wskazują teraz z powrotem na stajenkę, w której jest tylko Maryja, Józef i dzieciątko, śpiący na sianie. Zza żółtego stosu wychodzi Jamie i podchodzi do Jacka.
    - Józefie, musisz uciekać - mówi, schylając się nad jego uchem. - Uciekaj do Egiptu.
    Józef otwiera oczy i zaczyna się rozglądać, a anioł w tym czasie chowa się z powrotem za siano. Chłopak natychmiast budzi Amelie, wsadza ją na osła i rusza z nią i dzieciątkiem na drugi koniec sceny, wchodząc za kotarę.
    Ja w tym czasie dzielę się opłatkiem z jakąś kobietą. Gdy podchodzę do następnej osoby, przychodzi do niej synek.
    - Mamo, czy Mikołaj przyniesie prezenty? - pyta.
    - Nie bluźnij. Święty Mikołaj nie istnieje, skąd wziąłeś taki durny przesąd? - Kobieta zadziera głowę i dalej patrzy na scenę, na którą powoli zaczynają wychodzić wszyscy grający.
    Chłopczyk zaczyna płakać. Przewracam oczami. To tylko dodatkowa tradycja, a nie łamanie jakiś przepisów.
    - Mogłabyś się pośpieszyć? - Jakiś lekko naburmuszony facet przede mną wyciąga rękę po opłatek.
    - Oczywiście. - Uśmiecham się do niego. - Wesołych Świąt.
    Mężczyzna ułamuje kawałek opłatka, a chłopczyk w tym czasie jest ciągnięty gdzieś przez matkę. Wciskam w ręce faceta cały koszyk.
    - Jak pan tak lubi opłatki, może się pan podzielić z resztą widzów. - Nie słucham co do mnie krzyczy tylko ruszam powoli za tamtym chłopcem. W tym czasie na scenie wszyscy występujący kończą śpiewać "Dzisiaj w Betlejem" i się kłaniają. Wśród tłumu rozbrzmiewają oklaski.
    Ludzie się rozstępują i wracają do swoich domów, a ja podążam w ślad za małym chłopcem i jego matką. Nie mieszkają daleko, po kilkudziesięciu metrach wchodzą do jakiegoś domu. Uśmiecham się pod nosem i puszczam pędem do swojego własnego mieszkania, w którym czeka mnie ponowne dzielenie się opłatkiem.

    Po kolejnym odśpiewaniu kolęd, kolejnym dzieleniu się opłatkiem, zjedzeniu wigilijnej kolacji i rozpakowaniu prezentów mam w końcu czas wolny. Wychodzę więc na dwór, mimo dosyć późnej pory i kieruję się w stronę domu Jamie. Większość światełek już świeci, więc okolica wygląda pięknie. Ciemność nocy oświetlają kolorowe kropki na prawie każdym z mijanych przeze mnie budynków.
     Mały dom mojej przyjaciółki również jest  w tym momencie urokliwy. Pukam, a w drzwiach od razu staje rudowłosa.
    - Jak latanie? - Szczerze się do niej, na co odpowiada przewróceniem oczu.
    - Jak dzielenie się opłatkiem? - pyta, zapraszając mnie do środka.
    - Świetnie, dotrwałam do połowy.
    - Słucham? - Mina mojej przyjaciółki jest tak zabawna, że zaczynam uśmiechać się jeszcze mocniej.
    - Chyba nie sądziłaś, że podzielę się ze wszystkimi. Oderwał mnie mały chłopiec. A właśnie... - Spoglądam na nią uważnie. - Nie chciałabyś się przebrać za świętego Mikołaja, by zrobić malcowi przyjemność?
    - Co? - Krzywi się Jamie. - Co ty znowu wymyśliłaś? Kto teraz wierzy w Mikołaja? Musiałby czytać książki, a takich osób jest mało. Zresztą jak nas złapią, ukażą nas na placu.
    - Hmm... właśnie dam mu jakąś książkę, dobra myśl - mówię. Po czym patrzę na nią w lekką drwiną w oczach. - Tchórz.
    - Molly, no ej. Wiesz dobrze, że to durny wymysł - broni się Jamie. Uśmiecham się pod nosem i wstaję z krzesła.
    - To zrobię to sama - oznajmiam, po czym wychodzę.
    Idę prosto do sklepu z ubraniami. Kobiecina, która tam pracuje to znajoma mojej ciotki, więc nie powinna mi robić wyrzutów, że proszę ją o otwarcie sklepu o tej porze.
    Pukam do drzwi z napisem "zamknięte". W końcu pojawia się w nich zmęczona twarz pokryta zmarszczkami.
    - Molly? - pytają wargi. Po chwili drzwi się otwierają i widzę całą postać. - Co się stało?
    - Czy mogłabym na szybko kupić jakąś czerwoną kurtkę i czerwoną czapkę? - Uśmiecham się szeroko do kobiety i wyciągam z kieszeni kilka grubszych banknotów. - Wiesz, że ja szybko kupuję.
    - Jasne. - Oczy kobiety stają się szerokie niczym złote monety.
    Szybko przebiegam wzrokiem po wszystkich półkach. Natrafiam na czerwoną czapkę, która wygląda na za dużą jak na moją głowę. Będzie idealna. Biorę ją w ręce i rozglądam się dalej w poszukiwaniu odpowiedniej kurtki. Jedyne co rzuca mi się w oczy to czerwony kożuch. Uśmiecham się pod nosem, jak na sztucznego Mikołaja te rzeczy są całkiem w porządku. Ściągam swoje ciuchy i zakładam te, które przed chwilą wzięłam, po czym wybiegam ze sklepu, wołając przy tym "dzięki" do sprzedawczyni.
    Moim następnym przystankiem jest moja własna piwnica. Wejście znajduje się na zewnątrz, więc nie boję się, że zwrócę uwagę któregoś z domowników. Niestety nasza piwnica jest zawalona rupieciami. Drewno, węgiel, stare zabawki, ale sanki również są. Może to nie wielkie sanie świętego Mikołaja, jak z książkowych obrazków, ale zawsze to coś. Wyciągam więc je spod sterty drewnianych belek, przewracając się przy tym na plecy. Po raz kolejny się cieszę, że nie noszę szpilek tylko zwykłe koturny. Wstaję, otrzepuję się i zabieram sanki ze sobą. Na szczęście na dworze jest pełno śniegu, więc nie muszę nosić tego pojazdu w rękach tylko mogę ciągnąć po ziemi.
    Zastanawiam się skąd wezmę te całe renifery. Nie wiem nawet dokładnie jak wyglądają. Wiem, że to zwierzęta z rogami, które ciągną sanie. Do pociągu, gdy byłam mała używaliśmy psów. Przywiązywaliśmy je specjalnym sznurem i ciągnęły one nas wraz z saniami. Postanawiam więc wziąć kilka tych zwierząt i doczepić im jakoś patyki, by wyglądały jak rogi.
    Psów nikt dziś nie pilnuje. Strażnicy również mają wolne z powodu wigilii. Mam więc ułatwione zadanie. Odciągam jednego zwierzaka, chwytam jakieś dwa mocniejsze patyki i próbuje mu je jakoś przyczepić. Po chwili zdejmuje swój szal i drę go na dwie części. Jedną z nich obwiązuje patyk i ucho psa, szczerze mówiąc coś nie bardzo to wygląda.
    - Co ty robisz? - Słyszę rozbawiony głos Jamie. Obracam się momentalnie i widzę przed sobą rudego skrzata ubranego na zielono.
    - Skąd wzięłaś te ciuchy? - Obrzucam ją wzrokiem od dołu do góry. - Za kogo ty się przebrałaś?
    - Za elfa. To pomocnik świętego Mikołaja. A ubrania mam od babci, ona ma pełno rupieci - odpowiada moja przyjaciółka. Po chwili jej kąciki ust znów wędrują ku górze. - A może wyjaśnisz mi, co ty robisz?
    - Renifery - odpowiadam, a Jamie wybucha śmiechem. Na co przewracam oczami.
    - One inaczej wyglądały. Dobrze, że ty chociaż przypominasz tę postać, którą chcesz udawać.
    - Wymądrzasz się, bo czytasz wiele książek. Powiedz mi teraz jaka jest szansa, by ten dzieciak też wiedział jak wyglądają te zwierzaki? - pytam, a moja przyjaciółka otwiera szeroko oczy ze zdziwienia. O tym mądrala nie pomyślała.
    - No dobra, ale te patyki przymocujemy im inaczej - oznajmia elf, po czym podchodzi do zwierzaka i wyjmuje taśmę klejącą.
    - Ciekawe jak to potem odkleisz? - Przewracam oczami. Jamie wzrusza ramionami i dalej mocuje patyk.     - No weź, będzie go to boleć.
    - Ciesz się, że nie używam kleju. Jakoś to potem odczepię.
    Jej słowa jakoś nie bardzo mnie przekonują, ale zabawa w świętego Mikołaja była w końcu moim pomysłem.
    Gdy w końcu wystarczająca ilość psów ma już swoje rogi, przywiązuję je do sań liną, którą również wzięła ze sobą moja przyjaciółka. Po chwili ze swojej torby wyjmuje końcówkę od mopa.
    - A to niby po co? - Krzywię się.
    - Święty Mikołaj miał brodę - odpowiada dziewczyna, a ja wzdycham. Po chwili mam na sobie prowizoryczną, białą brodę.
    Następnie Jamie wyjmuje ze swojej naprawdę bardzo pojemnej torby jakieś poduszki i upychamy je na moim brzuchu pod kożuchem. Powiedziałabym raczej, że wyglądam na kobietę w ciąży niż przejedzoną słodyczami.
    - Ciekawe co ty tam jeszcze wzięłaś? - pytam, co wywołuje uśmiech na jej twarzy.
    - Prezent dla chłopca. - Dziewczyna wyjmuje ze swojej torby pakunek. No tak, zapomniałam kupić książki. - "Grzech nieidealności". Powinna się spodobać, mamy w bibliotece jeszcze jeden egzemplarz.
    - Ty na serio czytałaś wszystkie książki stamtąd?
    - Nie, no co ty. Ale to dla mnie trochę taki raj. - Dziewczyna szczerzy się jak głupia, myśląc o swoich książkach. - Teraz wytłumacz mi jak zamierzasz sprawić, by ten chłopak cię widział, ale jego matka już nie.
    - Właśnie w tym będziesz mi potrzebna.

    Zostawiam zaprzęg z psami pod oknem, a sama wchodzę do domu po prostu tylnym wejściem. W tym czasie Jamie dzwoni do domu dzwonkiem. Jej zadaniem jest zająć gospodynię i odesłać młodego do salonu, co nie powinno być trudne zważywszy na jej dziwaczny, zielony strój.
    Kładę prezent pod kominkiem i patrzę przez okno czy psy przypadkiem nie uciekły. W tym czasie coś ściska mnie od tyłu.
    - Mikołaj! - wrzeszczy młody.
    - No tak, tam masz prezent. - Wskazuje na pakunek. Chłopczyk spogląda na mnie ze zdziwieniem.
    - Czemu masz taki dziwny głos? Jesteś dziewczyną?
    - Od tego jedzenia pierników nie tylko brzuch mi urósł, ale i moje struny głosowe się zapadły pod ciężarem tłuszczu - oznajmiam. Po chwili otwieram szerzej oczy, bo zdałam sobie sprawę, co za bzdury powiedziałam. Dzieciak jednak kiwa głową i dobiega prezentu.
    - A gdzie renifery? - pyta młody, a ja wskazuje za okno. Chłopczyk z uśmiechniętą buzią dobiega do szyby i patrzy przez nią. - A więc one tak wyglądają! A gdzie czerwony nos Rudolfa?
    - Co? A Rudolf! Baterie się wyczerpały i Rudolf musi zaczekać na swój prezent gwiazdkowy. - Dobra teraz na serio plotę głupoty. Mam ochotę walnąć się przez łeb. Zaczynam się zastanawiać skąd wziął mi się pomysł z udawaniem świętego Mikołaja. Chyba znowu chciałam po prostu złamać reguły, które mi się nie podobały.
    - Baterie?
    - Tak, tak. Wybacz, ale muszę już iść, mam jeszcze mnóstwo domów do odwiedzenia - oznajmiam i kieruję się w stronę drzwi.
    - Nie wyjdziesz przez komin? - pyta młody. Moje źrenice się rozszerzają, a serce zaczyna wystukiwać szalony rytm. Ty idiotko, jak mogłaś o tym zapomnieć?!
    - Szybciej będzie drzwiami. - Chłopczyk patrzy na mnie szeroko otwartymi, proszącymi oczami.
    Wzdycham po raz któryś i idę prosto pod kominek, w którym na szczęście nie pali się ogień. Patrzę do góry i moim oczom ukazuje się ciemny korytarz, prowadzący do góry. Opieram ręce na jego ścianach, po czym podskakuję do góry i opieram na nich również nogi. Teraz żałuję, że nie mam na sobie normalnych butów. Skaczę tak w górę, co wcale nie jest łatwym zajęciem. Moje ręce co chwila brudzą się od czarnego pyłu, a poduszki włożone pod kurtką ocierają się o ściany kominka. Co to za chory pomysł, by ktokolwiek tędy wchodził lub wychodził. Powietrze jest paskudne, z każdym skokiem coraz prędzej chcę się wydostać. Ręce i nogi zaczynają mnie boleć, a przy każdym podskoku mam wrażenie, że tym razem spadnę. W końcu jednak udaje mi się dosięgnąć ręką do końcówki kominka i wyleźć z niego.
    Wciągam kilka głębokich oddechów świeżego powietrza. Jeśli jeszcze raz przyjdzie mi do głowy taki pomysł to na serio strzelę się w łeb. Spoglądam na dół na Jamie, stojącą teraz koło psów i próbuję jakoś zwrócić jej uwagę.
    W tym czasie z domów zaczynają masowo wychodzić ludzie, podążający na pasterkę, schylam się, by mnie nie dostrzegli. No pięknie, na pewno nie pójdę do kościoła w takim stanie.
    Z domu pode mną również wychodzi gospodyni wraz z chłopcem. Przysięgam, że jeśli ten dzieciak wyrośnie na takiego idiotę jak na przykład Liam, to wpakuję go do kominka.
    Gdy w okolicy robi się ciszej, bo wszyscy są już w kościele, podchodzę do końca dachu i wychylam za niego głowę.
    - Tu jestem! - Jamie natychmiast podnosi głowę do góry, a przez jej twarz przemyka przerażenie.
    - Co ty tam robisz? Uważaj, bo spadniesz! - wrzeszczy i zaczyna się rozglądać po ziemi.
    - Wlazłam przez komin. - Dziewczyna zaczyna śmiać się ze mnie na głos. - A zamknij się!
    - Poszukam drabiny, tylko nigdzie nie odchodź! - Bardzo zabawne. Jamie gdzieś odbiega, a ja siadam na dachu. To ci niezwykłe święta.
    Z nudów zaczynam lepić bałwana, który wygląda trochę jak królik. Po chwili moja przyjaciółka w końcu przychodzi z drabiną, a ja schodzę na dół.
    - Dziękuję - mówi dziewczyna, gdy tylko moje nogi dotykają ziemi.
    - Za co?
    - Za to, że jesteś - oznajmia, a ja unoszę brwi do góry. Naćpała się czy co? - Bez ciebie nie byłoby tak zabawnie - dodaje, po czym razem wybuchamy śmiechem.


~***~

Ta dam! Oto jest moje nieco spóźnione świąteczne opowiadanie. Za to jest nieco dłuższe niż rozdziały.
Mam nadzieję, że wasze wigilie były jako tako udane. Pozostaje mi życzyć jedynie "Szczęśliwego nowego roku". ;P
A jeśli chodzi o "wymysły Miry" to tym razem będzie to fanpage.
https://www.facebook.com/pages/Opowiadania-z-Blogspota/588219557918329
Głównie poświęcony opowiadaniom na blogspocie. Jeśli mogę umieścić linki do waszych blogów, dajcie mi znać. No i w związku z tym fanpagem (który mam nadzieję przetrzyma jakiś czas) prosiłabym o dwie rzeczy:
1) o polubienie
2) o rozgłaszanie o nim na waszych blogach, bo dzięki temu może uda się bardziej rozsławić nasze blogi. ;)
Oczywiście nie zmuszam do robienia żadnej z wymienionych rzeczy. Jest to jedynie moja prośba, którą możecie spełnić lub nie. :P

niedziela, 22 grudnia 2013

Liebster Award

Nominacja do Liester Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę". Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który ciebie nominował.

Bardzo dziękuję Litce Litewskiej za nominację. :D

Pytania:

1. Jaki jest twój ulubiony film/serial fantastyczny?

Hm... Serial to chyba "Gra o tron". Nie bijcie, wiem, że popularne, ale jak zaczęłam oglądać to nie mogłam się oderwać. Co do filmu to w zasadzie spodobało mi się jak nakręcono drugą część "Igrzysk Śmierci". Wiadomo książka lepsza, ale film im nieźle wyszedł. ^^

2. Co sądzisz o fanfiction?

Fanfiki są spoko. Sama piszę jeden, a mianowicie "Niezgodnej", oczami Serdecznej, nieco stukniętej Mady. XD (Ja coś to przeniesienie do niego jest w zakładce "FF Niezgodnej")
Gdy jakaś książka mocno wciągnie, aż chce się czytać opowiadania innych ludzi o niej, by tkwić w niej jak najdłużej. :D

3. Dlaczego zaczęłaś pisać?

Dlatego, że co chwila w mojej głowie pojawiały się nowe historie, nowe postacie. Musiałam je chociaż zapisać, bo mnie denerwowały. Potem zaczynałam z nich tworzyć opowiadania i tak jakoś zaczęłam pisać. ^^

4. Jak wymyśliłaś pomysł na opowiadanie?

Zaczęło się od bierzmowania. Przyszła mi pewna główna myśl, której teraz tu nie ma, bo dzięki Eurydyce postanowiłam trochę odmienić to opowiadanie, zanim zaczęłam je tu pisać. Ogólnie z każdym dniem wskakiwał do mojej głowy jakiś pomysł i po pewnym czasie miałam stworzone postacie, myśl przewodnią i cały świat "Panaceum" stworzony.

5. Kiedy piszesz wątki miłosne (jeśli w ogóle je piszesz) to czy opierasz się na własnych doświadczeniach?

Wątków miłosnych zbyt dużo tu na razie nie ma. ^^
Gdy jednak je piszę, nie opieram się na własnych doświadczeniach, ponieważ są one nikłe. Nie mam szczęścia w miłości. :P Wyobrażam je sobie po prostu, tak jak sytuacje, w których nigdy nie byłam. Opieram się właśnie na moich wymysłach i na tym, co przeczytałam.

6. Jaki jest twój ulubiony bohater/bohaterka z twojego bloga i za co go/ją lubisz?

Hm... Może Cameron? Choć jego jeszcze zbytnio nie poznaliście. Z takich wam bardziej znanych, chyba najbardziej lubię samą główną bohaterkę, czyli Molly. Za to, że ma w sobie wrodzoną wredność, ale mimo wszystko jest dość przyjazną osobą. To jedna z części mnie, tylko bardziej rozbudowana. Podobnie jest z Mady, której często odwala.

7. Czy pisząc inspirujesz się jakimś konkretnym pisarzem/pisarką?

Nie wydaję mi się. To opowiadanie w zasadzie powstało trochę pod natchnieniem "Igrzysk Śmierci", gdyż kiedy zagościło w mojej głowie, byłam pochłonięta światem dziwnej przyszłości. Niemniej nie inspiruje mnie konkretny pisarz, staram się czerpać inspirację ze wszystkiego, co przeczytam.

8. Czy piszesz powieści/opowiadanie po to, aby je kiedyś wydać czy może raczej dla przyjemności?

Jasne, że chciałabym wydać książkę. Może nawet "Absyncja" (niekoniecznie pod tym tytułem) by się do tego nadawała. Na razie piszę jednak dla przyjemności. Przyszłość z wydaniem książki jest odległa i zapewne nierealna. ^^

9. Co myślisz o tzw. Mary Sue?

Nie cierpię ich! Te postaci są tak przerysowane i nierealne, że aż chce się wejść do opowiadania i takiemu przyłożyć. Każdy chce, by jego postać się wyróżniała, ale bez przesady. Pamiętajmy, że każdy ma wady. Przesadzanie z tragiczną przeszłością bohatera również nie jest trafne. Rozumiem, że czasem jest to niezbędne do fabuły, ale gdy nie jest konieczne postać może mieć normalną rodzinę, bo takie też zdarzają się w prawdziwym życiu. Na ten przykład moja. Może jesteśmy nieco stuknięci, ale w gruncie rzeczy nie mam na co narzekać. Co innego, gdy efekt wyidealizowanej postaci robiony jest specjalnie. Do takich nie mogę i na pewno nie będę się przyczepiać.
Mam nadzieję, że postaci z moich opowiadań są w miarę realne. Wiem, że każdemu efekt Mary Sue może się zdarzyć, ale na pewno próbuję go uniknąć. Jeśli mimo moich starań, któraś postać jest według was wyidealizowana będę wdzięczna za uwagi. :)

10. Gdybyś mógł zamienić się miejscami z jednym ze swoich bohaterów, który by to był i dlaczego?

Trudne pytanie. Może Amelia albo Molly? Pochodzą one z poziomu Bogaczy i pewnie miałabym łatwiej na ich miejscu niżeli kogoś z niższego poziomu. Jade nie chciałabym być, bo bycie młodszą siostrą Molly na pewno nie jest mym marzeniem.

11. Od jak dawna piszesz?

Pierwszego bloga założyłam dokładnie w pierwszy dzień gimnazjum, czyli 1 września 2010 roku. Opowiadania "do szuflady" pisałam jednak wcześniej.


Co do moich nominacji, ostatnimi czasy dostałam nagrodę na mym drugim blogu i kompletnie nie wiedziałabym kogo teraz nominować. Litki nie mogę, Fioletowego pierniczka też niezbyt, jako że poprzednią nominację miałam właśnie od niej, a jeszcze poprzednią od Torii. Numer 10 dostała już ode mnie nominację z pierwszej nagrody, a Layka i kilku innych przestało pisać. Pozostałych blogów ciut mało, ale obiecuję, że jeśli dostałabym następną nagrodę już wypiszę nominację. Macie moje słowo!


Jeszcze raz "Wesołych Świąt". Tak, lubię święta, choć ich magii już nie czuję, tak jak w dzieciństwie. Postaram się dodać jakąś notkę w czasie tej przerwy od nauki. ;)

piątek, 6 grudnia 2013

Rozdział IV

    - Do sportowców nie należysz - mówi Jack, gdy przestępujemy przez próg kaplicy.
    - Sam spróbuj pobiegać w koturnach - odgryzam się, po czym przenoszę wzrok z chłopaka na podłogę. Pod moimi stopami roi się od płatków białych róż. - Co to ma być?
    - Zdaje się, że dziś tematem przewodnim jest niebo - odpowiada mój towarzysz. Po chwili spogląda na moją zdezorientowaną twarz i się uśmiecha. - Niebo i piekło to dwa ulubione tematy Amelii. Używa ich tylko w wyjątkowych okolicznościach. Gdy tematem jej ceremonii jest piekło na drodze spotyka się czerwone płatki róż, a gdy temat jest zupełnie inny - żółte.
    - Od razu widać, że kiedyś byliście parą. - Jack krzywi się na dźwięk moich słów.
    Idziemy wąskim korytarzem, który co chwila zakręca. Przypomina mi to labirynt. Tunel jest tak mały, że ktoś z klaustrofobią już dawno dostałby zawału. Kluczymy tak przez chwilę, aż mam wrażenie, że cała kaplica zrobiona jest z tych poskręcanych korytarzy.
    W zasadzie nigdy wcześniej nie byłam wewnątrz niej, mimo że często koło niej przechodziłam. Głównie wynajmowała ją właśnie Amelia i jej rodzina. Jeśli moja matka albo ciotka odprawiała jakieś obrzędy, zazwyczaj robiła to w zachodniej albo północnej kaplicy.
    Nagle dochodzimy do przezroczystej zasłony, zawieszonej u framugi wielkich wrót. Jack podnosi ją do góry, a ja przeciskam się, by przejść do głównego pomieszczenia. Wystrój aż zapiera dech w piersiach. Nie wiem czy to jakaś iluzja, ale kaplica zdaje mi się być dużo wyższa niż wydaje się z zewnątrz. Udekorowana jest w odcieniach niebieskiego, złota i bieli. Parkiet na środku jest w kształcie koła, a wokół niego ustawione są małe świece. Z kolei wokół nich krąg tworzą wszyscy z poziomu bogaczy. Do góry znajduje się gruba, złota belka, na której chyba opiera się cała konstrukcja. Przywiązana jest do niej niebieska szarfa, której koniec jest dokładnie na środku parkietu. Na belce stoi ubrana w białą, piórkową suknię dziewczyna o blond włosach. Ma na sobie maskę, ale jestem święcie przekonana, że jest to Amelia.
    - Witajcie w niebie! - ogłasza jej melodyjny głos. - Gość honorowy właśnie przybył. Razem z towarzyszem jak widać.
    Rozglądam się po twarzach ludzi. Wszyscy gapią się na nas z zaciekawieniem w oczach i szyderczym uśmiechem na twarzy. Czy ci ludzie wszędzie muszą węszyć plotki?
    - Raczej przewodnikiem. - Uśmiecham się. Nie musiałam się zastanawiać kogo z nas nazwała "gościem honorowym", w końcu tu chodzi o moją siostrę.
    Amelia skina głową, po czym obraca się i idzie po belce zgrabnie niczym kot. Otwieram szerzej oczy, czy ona naprawdę nie boi się tej wysokości? Dziewczyna macha ręką i ktoś wyłącza główne światło oraz puszcza muzykę. Melodia jest z pozoru spokojna, ale po chwili zaczyna wybijać mocniejszy rytm.
Szkolna gwiazda zeskakuje z belki, a moje serce dosłownie staje na moment. Dopiero, gdy dziewczyna chwyta się mocno szarfy, znów zaczyna bić. Światło reflektora jest skierowane na nią. Jak się okazuje szal jest podzielony na dwoje, więc Amelia najpierw owija jedną rękę, a potem drugą i rozdziela szarfę, trzymając się tylko na górnych kończynach. Nagle zaczyna machać lewą nogą wokół jednej z części materiału, okręcając ją sobie, a potem drugą. Następnie mocno łączy ze sobą nogi i uwalnia swoje ręce, po czym zaczyna się przechylać do przodu. Moje serce mocno łomocze, gdy Amelia łapie szarfę tuż pod swoimi nogami i ponownie ją rozłącza, a w tym samym czasie przechyla nogi do góry, zawieszając je jakimś dziwnym sposobem u góry materiału, zgięte w kolanach.
    - Co to ma być? - Mój ton jest chyba zbyt emocjonalny, bo rozbawia Jacka.
    - Próbuje ci zaimponować - odpowiada chłopak.
    Ledwo odrywam wzrok od dziewczyny zawieszonej w powietrzu i spoglądam na jego twarz.
    - Mi? - pytam ze zdziwieniem. Próbuje skupić się na nim, by nie patrzeć na prawie pewną śmierć Amelii, ale coś ciągnie mój wzrok w tamtą stronę.
    - To chyba jej jedyna szansa. Nigdy nie chciałaś przychodzić na jej ceremonię.
    - Ale nie musi się przez to zabijać!
    Wstrzymuję oddech, gdy dziewczyna owinąwszy sobie jedną nogę obiema częściami szarfy, przechyla się do tyłu, opierając plecy na jakimś dziwnie utworzonym kółku z tego materiału.
    - Ona już to robiła. Ćwiczyła chyba od zawsze, czasem jej pomagałem. - Uśmiecha się Jack. - Więc nie musisz piszczeć z przerażenia.
    Dopiero teraz orientuję się, że z moich ust dobiega cichy pisk. Szybko zaciskam wargi. Blondynka w tym czasie znów łączy ze sobą nogi i zaczyna wspinać się coraz wyżej.
    - Łączenie ze sobą nóg też pewnie przed tobą ćwiczyła - odgryzam się za wzmiankę o moim pisku. Chłopak otwiera szeroko oczy, a jego koledzy, stojący niedaleko nas parskają śmiechem.
    - Na pewno częściej niż ich rozłączanie! - woła jeden z nich, a ja przewracam oczami.
    - Z pewnością bliżej jej jest do świętości niż twojej dziewczynie - mówi do niego Jack, a chłopak robi się czerwony.
    Amelia owinąwszy z powrotem obie stopy, robi w powietrzu szpagat, nie używając w tym celu nawet rąk. Moim zdaniem piórkowa sukienka nie jest zbyt dobrym strojem na takie wyczyny, ponieważ nasza droga świętoszka świeci swoimi białymi majtkami.
    - Z pewnością - powtarzam słowa Jacka. - Zwłaszcza, że ujawnia przed wszystkimi kolor swojej bielizny.
    Chłopcy obok mnie zanoszą się w śmiech, aż mam wrażenie, że zaraz eksplodują im od tego brzuchy. Za to mój "przewodnik" ma w oczach iskry, mówiące o tym, że z chęcią w tej chwili by mnie zabił. Uśmiecham się do niego niewinnie i przenoszę z powrotem wzrok na Amelię. Dziewczyna ponownie owija się w szarfę. Nagle spogląda w dół, po czym kładzie się w tym, co zrobiła. Wygląda to trochę jak kołyska. W pewnym momencie puszcza się, a ja wstrzymuję oddech. Moje serce łomocze jak szalone, a ciało wyrywa się do przodu, by ją złapać. Umysł każe mi jednak stać. Dziewczyna spadając, odwija się z szarfy. Dopiero tuż nad podłogą jej ciało się zatrzymuje, zwieszając na samym końcu niebieskiego szala.
    - Mój Boże - mówię sama do siebie. Nie mam bladego pojęcia jak ona to zrobiła.
    Gwiazda przedstawienia stawia nogi na podłodze, obraca się dookoła i zdejmuje maskę. Dziewczyna ma mocniejszy makijaż niż zazwyczaj, jakby chciała wyrazić swoją władczość. Po jej obu stronach pojawiają się jej pieski, ubrane za anioły. Ależ to oryginalne. Po chwili ruszają do przodu, skupiając swój wzrok na mnie.
    - Niech będzie pochwalony nasz Pan - odzywa się przyszła kapłanka, a wszyscy jej wtórują. Jej głos jest znowu pełen powagi i wyrazu. - Oto mała próbka raju, który jest nam pisany. Może każdy wyobraża go sobie inaczej, pewne jest jednak jedno: my wszyscy, jako ci wybrani tam trafimy.
    Amelia posyła wszystkim śliczny uśmiech, a ja przewracam oczami. Ciekawe skąd w niej ta pewność? A może akurat trafimy do czyśćca albo i piekła? Nigdy nic nie wiadomo.
    - Jaka jest twoja wizja nieba? - Jack szturcha mnie w ramię.
    - Nie wiem. Niebo, w górze, chmury, brama. Nie wiem w sumie. A twoja? - próbuje coś wybełkotać, ale ledwie mi to wychodzi. Ocieram pot z czoła, w tym niebie jest gorąco jak w piekle.
    - Rajska wyspa, gdzie ciągnie się malownicze niebo i można wypocząć od wszelkich trosk.
    - Wyspa? - Przyglądam się mu z ciekawością. - O tym bym nie pomyślała.
    Jack się uśmiecha, a ja zakładam sobie kosmyk włosów za ucho.
    - Są jednak wśród naszego poziomu osoby, które zboczyły z właściwej drogi. By się wykupić najlepsza jest ścieżka cierpienia. My jako wierni zawsze jesteśmy gotowi do pomocy takiej osobie - oznajmia Amelia. Chodzi wokół kręgu i patrzy każdemu w oczy. Nagle bierze od kogoś pięknie przyozdobioną świecę i ją zapala. Wszyscy zaczynają się schylać po małe świeczki przed nimi, które jeszcze przed chwilą tworzyły krąg, a następnie idą odpalić od dziewczyny ogień. Robię to samo co reszta. Gdyby nie uczucie, że Jade stanie się coś złego mogłabym stwierdzić, że ta ceremonia jest całkiem ładna.
    Odpalając świecę od Amelii, widzę na jej twarzy jakąś dziwną powagę, której nigdy wcześniej nie zauważyłam. Gdy tylko odchodzę, dziewczyna zaczyna coś śpiewać. Trzeba przyznać, że ma ładny głos. Wszyscy bogacze ustawiają się ponownie w krąg, a nasza prowadząca klęka na ziemi i spogląda w dół. Rozglądam się na boki, by zobaczyć co robią inni, ale nikt się nie porusza. Po tej chwili ciszy blondynka podnosi się, znów posyłając nam uśmiech.
    - Czas by zbłąkana dusza odnalazła swą drogę.
    Tłum z mojej prawej strony się rozstępuje i ktoś wpycha na środek Jade, owiniętą w prześcieradło. Po chwili wszyscy zaczynają zdmuchiwać swoje świeczki. Moja siostra rozgląda się dookoła z przerażoną miną i trzyma mocno rąbek materiału, który ją przykrywa. Ludzie zaczynają pochodzić bliżej, pchać ją na różne strony, chwytać, odpychać i szarpać za prześcieradło. Ktoś odsłania jej nagie ramię i w tym momencie zdaję sobie sprawę, że jedyne co ma na sobie to ten materiał. Otwieram szerzej oczy. Ogarnia mnie coś pomiędzy złością, a obrzydzeniem. Zastanawia mnie także jak oni to zrobili? Może nafaszerowali czymś młodą? Jade zasługuje na jakąś formę kary, ale to jak się nią bawią wcale nie jest zabawne. Ciekawe czy postępują tak też z niższymi poziomami?
    - Starczy! - wrzeszczę, a wszyscy momentalnie spoglądają na mnie. - To jest idiotyczne.
    - Skoro lubi bawić się swoim ciałem - odpowiada mi Amelia. Zaciskam ręce w pięści, ale próbuje się opanować.
    - Też mi niebo. - Przewracam oczami, myśląc o słowach powitania dziewczyny. - Nie będziesz tak gnębić mojej siostry. To miała być po prostu nauczka.
    Krzyżuje ręce na piersi, a szkolna gwiazda spogląda na mnie wilkiem. Po chwili wyraz jej twarzy zmienia się na spokojny, co wprowadza mnie w lekkie zdezorientowanie.
    - Dobra. Adam, twoja kolej - mówi dziewczyna. Spośród tłumu wychodzi brat Jacka, przynajmniej już wiem jak ma na imię. Źrenice Jade się rozszerzają, próbuje wycofać się do tyłu, ale jakiś dwóch chłopaków łapie ją za ramiona. Przyglądam się temu z dystansem, ale jednocześnie z zaciekawieniem. Nie mam pojęcia, co oni chcą zrobić.
    Adam posyła Jade uśmiech, a ta zaczyna go wyzywać od najgorszych. Dwóch bogaczy, którzy przytrzymują moją siostrę wychodzą na środek, a chłopakowi ktoś podaje pasek. W zasadzie to też powinnam przerwać, ale strażnicy na placu również traktują nas tym narzędziem po tyłku. Choć w sumie to musi być bardziej upokarzające, jeśli twój były wymierza ci cios.
    Nie chce mi się dłużej patrzeć na te błazenadę, która ma się nijak do prawdziwej wiary, tak moim zdaniem. Ale co ja mogę wiedzieć? Obracam się na pięcie i wychodzę z pomieszczenia. Przy którymś z zakrętów ktoś kładzie mi rękę na ramieniu. Obracam głowę i widzę twarz Jacka.
    - Nie zostajesz do końca, by przypilnować Amelię? - pyta. Wyrywam się z pod jego dłoni.
    - Już nic nie zrobi. Macie naprawdę idiotyczne zabawy - oznajmiam i idę przed siebie. Nie chce mi się na niego patrzeć.
    - Faktycznie nie jest to zbytnio godne naszego poziomu - odpowiada chłopak, ku mojemu zdziwieniu.
    - To po co się w nie bawicie? - Wychodzę na dwór i przechodzę jak najszybciej przez bramę. Mam ochotę przed nim uciec, ale z drugiej strony chce go posłuchać.
    - Amelia wymyśliła to po raz pierwszy. - Chłopak wzrusza ramionami, a ja unoszę brwi do góry. Przynajmniej mam pewność, że nikt z niższych poziomów nie był ich zabawką. Albo chociaż nie w takiej sytuacji. - Jak widać niektórym spodobał się ten pomysł.
    - Nie ma to jak wzór czystości. - Opieram się o mur, by przemyśleć następne pytanie jakie mam zamiar zadać. Jack opiera się tuż obok i spogląda mi prosto w oczy.

***

Wiem, wiem. Zawiodłam was z tą ceremonią. :( Wyszła okropnie. W ramach zadośćuczynienia, tak jak kiedyś obiecałam Torii, coś dla was narysowałam.
W zasadzie nie wiem, skąd mi się to wzięło. Bazgrałam coś na religii, a w domu narysowałam to, tylko że tak ładniej. Na nagrobkach są nicki trzech najwierniejszych czytelników Absyncji. (Nie licząc Eurydyki/Layki, która zapewne by mnie zabiła za "uśmiercenie" jej. A skoro już przy tobie jestem, to życzę Wszystkiego Najlepszego na urodziny! :D Ty możesz się uważać za anorektyczkę bez skóry z kosą (wszak anorektyczka to sama skóra i kości) ewentualnie za tą panią na drzewie z sierpem.) Oczywiście, jeśli to was w jakiś sposób obraża to wystarczy napisać, a zmienię napis na nagrobku. Po prostu chciałam was jakoś uhonorować, choć nie wiem czy duch to najlepszy sposób. ;)
A to jest rajska wyspa według Jacka. Te dziury w rogach to przez to, że powiesiłam ją na gazetce. ^^ Trzeba było coś młodszemu braciszkowi narysować, by miał piątkę z plastyki, skoro tak pięknie prosił. No, a przy okazji zarazem zilustrowane zostały wyobrażenia Jacka. Może nie jest idealna, bo nie cierpię rysować kredkami, ale chyba faktycznie na kolorowo mi lepiej wychodzi.

No i to by było na tyle rysunków. Też macie taki nawał nauki? Aż żyć się odechciewa. No, ale w końcu weekend i mikołajki. Więc życzę wam wesołych mikołajek. :D

sobota, 23 listopada 2013

Rozdział III

    - No i wysłali ten list. - Opowiedziałam Jamie jak moja rodzinka zareagowała na wiadomość o moich planach. Oczy wyszły jej z orbit.
    - Nieźle ci to wyszło. - Zamyśliła się na chwilę. - Ale tobie chyba wcale aż tak nie zależy na Jade, co?
    - Nie, ale stwierdziłam, że taka wersja zostanie lepiej przyjęta - odpowiadam.
    - Wiesz, że kłamstwo też jest grzechem? - Unoszę brwi do góry. Dla wiernych chyba wszystko jest grzechem. - Chodzi mi o to, że to wcale nie jest takie dobre.
    Wzdycham.
    - Jamie, daj już spokój.
    - Babcia powiedziałaby ci to samo. - Moja przyjaciółka zakłada sobie kosmyk włosów za ucho, a ja kiwam głową. Faktycznie jej babcia, moja mentorka nie pochwaliłaby tego, co zrobiłam. - Wiem, że nie chcesz podporządkowywać się całkowicie pod ten chory system, ale czy ty chociaż wierzysz?
    Pytanie rudowłosej mnie szokuje. Nigdy się w sumie nad tym nie zastanawiałam, wiara zawsze była i tyle.
    - Szczerze mówiąc to nie wiem, a ty? - Spoglądam prosto w jej oczy.
    - Chyba tak - odpowiada po chwili zastanowienia. Dziwię się tym słowom, nie spodziewałam się wahania ze strony mojej przyjaciółki.
    - Chyba?
    - Myślę, że wierzę, ale nie oddam za to głowy. - Moja przyjaciółka łapie się za kark. - Moja wiara nie jest taka całkiem czysta, żeby zawierzyć we wszystko.
    Kiwam głową ze zrozumieniem.
    - A czyja jest? - pytam. Nagle czuję na swoich plecach jakieś dziwne ciarki i obracam się gwałtownie. Przed moimi oczami ukazuje się gładziutka twarz Amelii. - Nie dość, że widok twarzy takiego demona jak ty przyprawia mnie o mdłości, to widok jej z zaskoczenia zaraz sprawi, że zwymiotuję albo zemdleję ze strachu.
    - Po pierwsze sprawisz tylko, że poziom osób, do którego należy twoja... - Amelia przerywa na chwilę i przygląda się Jamie. - przyjaciółka będzie miał więcej do sprzątania, a po drugie bliżej mi do anioła niż demona.
    - Chyba upadłego. - Przewracam oczami. Dziewczyna zyskuje jednak coś w moich oczach za nazwanie Jamie moją przyjaciółką. Bałam się, że wymyśli jakieś przezwisko, które rudowłosa wzięłaby sobie do serca.
    - Radziłabym ci nie obrażać przyszłej Najwyższej Kapłanki. - Blondynka mówi jakimś dziwnie poważnym tonem. Aż mam wrażenie, że muszę jej usłuchać. - Zwłaszcza tej błogosławionej przez naszego Stwórcę - dodaje po chwili swoim naturalnym głosem i cały czar pryska. Przewracam oczami. Ciekawe, czy kiedyś przestanie być taka pyszna?
    - Wiesz co to hybris? - pyta Jamie. Pytanie jest skierowane do Amelii. Sama nie wiem co to jest i sądzę, że ona również.
    - Jaki tygris, co? - Krzywi się dziewczyna.
    - Uważaj, bo ci zmarszczki wyjdą - mówię. Demonica unosi jedną z brwi do góry.
    - Mojej idealnej cery nic nie jest wstanie zniszczyć. - Dziewczyna uśmiecha się od ucha do ucha.
    - Nie tygris tylko hybris - oznajmia spokojnie Jamie, nie zwracając uwagi na naszą kłótnie. - Słyszałyście może o zakazanej księdze?
    - Mitologii? - pytam, a moja przyjaciółka skina głową.
    Mitologia jest zakazana, ponieważ czytanie o wielobóstwie jest obrazą naszego Pana. Ja, jako dziecko łamiące wszelkie durne reguły, złamałam też ten zakaz. Nadal pamiętam jaki ból mi sprawiono na placu głównym za karę. Strażnicy po prostu uwielbiają bić dzieciaki pasem, zwłaszcza tak "nieusłuchane" jak ja.
    - Czytałaś ją? - pyta.
    - Fragment. O co chodzi z tym całym hybris?
    - Dokładnie streszczaj się, marnujesz mój cenny czas - mówi Amelia. Mam ochotę ją czymś walnąć.
    - Hybris w czasach, w których powstała mitologia oznaczało pychę, przekraczającą miarę, którą Bogowie wyznaczyli człowiekowi. Stanowiła więc wyzwanie wobec nich i ściągała karę na tego, kto ją popełniał - tłumaczy Jamie. Aż klaskam w ręce z zachwytu. Absyncja powinna zmienić nazwę na "Hybris".
    - Bluźnisz. Gadasz o wielobóstwie, a my mamy jednego prawdziwego Boga. - Szkolna gwiazda spogląda gniewnie na moją przyjaciółkę, a ja staję przed nią.
    - Chodzi o samo przesłanie. A tak w ogóle, w siedmiu grzechach głównych również została wymieniona pycha - odpowiadam. Mój groźny wzrok na chwilę peszy Amelie. - Właściwie po co do nas podeszłaś? I gdzie masz swoje pieski?
    - Chciałam cię osobiście zaprosić na ceremonię, którą dziś odprawiam. - Dziewczyna wyszczerzyła się jak głupia. - Będą wszyscy z poziomu Bogaczy. A moje owieczki zapraszają w tej chwili innych.
Owieczki, serio? Pastereczka od siedmiu boleści.
    - W takim razie będą wszyscy bogacze prócz mnie.
    - Zastanów się. Główną role odegra na niej twoja siostra. - Mrugam kilkukrotnie. W sumie sama dałam Amelii na to zgodę. Mam ochotę natychmiast odmówić, ale z drugiej strony chętnie obejrzę nauczkę jaką dziewczyna chce dać Jade. Poza tym muszę przecież pilnować, by nie zrobiła czegoś gorszego niż robią strażnicy, prawda?
    - Dobra, przyjdę.
    - Cudownie. Dzisiaj o dziewiętnastej przy wschodniej kaplicy. - Gwiazda obraca się na pięcie i rusza w stronę Jacka.

    Po szkole idę razem z Jamie do jej babci. Dawno nie widziałam tej osoby, którą określam mianem swojej mentorki. Cersei prowadzi wielką bibliotekę. Jamie jest więc bardzo oczytaną osobą. Nie spodziewałam się jednak, że jej babcia przetrzymuje zakazaną księgę.
    - Będą mi mówić, które książki mam zostawiać. - Cersei prycha na moje stwierdzenie. - Skarbie im i tak nie chciałoby się jej szukać w tej stercie książek.
    - Mówiłaś, że też czytałaś fragment - mówi Jamie.
    - Tak, w końcu mój wujek ma wiele zakazanych rzeczy ze swoich wyjazdów. On jednak ma pozwolenie na ich trzymanie czy czytanie w tym przypadku - odpowiadam.
    - Złapali cię? - pyta z troską Cersei i stawia mi przed nosem szklankę z herbatą.
    - Tak, wujek jak zawsze. Od razu zaprowadził mnie do strażników i urządzono sobie pokaz. Zresztą nie pierwszy raz. - Pociągam łyk ziołowego napoju. Babcia Jamie jakoś zawsze umiała sprawić, że wszystko jest smaczniejsze.
    - Nie martw się, nie ty jedna tam lądujesz. Z mojego poziomu pełno jest rozrabiaków, z twojego też się zdarzają durne wygłupy. Na przykład tego chłopaka Jade często widywałam na placu - oznajmia moja przyjaciółka. Po chwili otwiera szafkę z mnóstwem słoików z różnego rodzaju ziołami. - Majeranek i bazylia się skończyły, pójdę je kupić do zielarza.
    Uśmiecham się pod nosem, gdy Jamie wychodzi z koszykiem przez drzwi. Wiem czemu tak ochoczo chodzi do zielarza. Cameron wywodzi się z rodziny znachorów, więc musi uczyć się dużo o ziołach, a z tego co się orientuje zarówno on jak i zielarz nie narzekają na swoje towarzystwo.
    - Chcesz poćwiczyć Molly? - pyta Cersei, a ja kręcę głową.
    - Nie mam dziś na to siły - odpowiadam. Babcia Jamie kładzie mi rękę na ramieniu.
    - I tak już jesteś świetna. Ćwiczyć musisz, by nie stracić formy, ale nikt nie mówił, że cały czas.
    Posyłam jej ciepły uśmiech wdzięczności.


    Wieczorem muszę iść pod wschodnią kaplicę, a droga wcale nie jest taka krótka. Nie mogę się spóźnić, a robię to notorycznie, więc puszczam się biegiem. Koturny nie są najlepszymi butami do biegania, ale przynajmniej nie noszę szpilek, jak na przykład Amelia, czy jej pieski. W połowie drogi jestem zmachana, więc postanawiam iść resztę drogi piechotą, i tak nadrobiłam już dość dużo czasu.
    W pewnym momencie słyszę ciche pochlipywanie. Rozglądam się we wszystkich kierunkach i dostrzegam jakąś postać przy murze jednego z budynków. Podchodzę powoli do postaci i stwierdzam, że jest to męska sylwetka.
    - Nic ci nie jest? - pytam. Postać gwałtownie się obraca, a moim oczom ukazuje się twarz Jacka. - Ty płaczesz?
    Chłopak wyciąga chusteczkę z kieszeni i wyciera nią łzy.
    - A nie wolno? - odpowiada pytaniem na pytanie. - Ty pewnie nigdy tego nie robisz, co?
    - Co się stało? - Moglibyśmy grać w te idiotyczną grę, w której trzeba prowadzić rozmowę zadając same pytania.
    - Nie twoja sprawa. - Jego głos zaczyna być przepełniony jadem. Nie cierpię tego.
    - Co Amelia po raz drugi z tobą zerwała?
    - Już dawno z nią nie jestem. - Chłopak przewraca oczami.
    - Wiem. Nawet gdybym chciała, nie da się uciec od szczegółów waszego życia. - Powtarzam jego czynność. Przez chwilę mogę zobaczyć cień jego uśmiechu. - No więc ostatnia szansa. Powiesz mi co się stało?
    Chłopak wzdycha i zaczyna patrzeć w ziemię.
    - Sam nie wiem.
    - Nie jestem przecież plotkarą. - Unoszę ręce ku górze, a on parska śmiechem.
    - Fakt. No więc chciałbym zrobić to, co ty.
    - Czyli? - Unoszę brwi do góry, a chłopak podnosi głowę i patrzy mi prosto w oczy.
    - Zrezygnować. Nie chcę być papieżem, choć wszyscy myślą, że będę. Chciałbym być egzorcystą i powiedziałem to dziś rodzicom, ale nie są zbyt zachwyceni.
    Jestem przez chwilę zszokowana jego słowami. Każdy chłopak marzy o byciu papieżem, a on, ten pupil nauczycieli chce być egzorcystą? Muszę przyznać, zawód zdecydowanie ciekawszy.
    - Serio myślisz, że ludzi z Czyśćca dopadły demony? - pytam.
    Egzorcyści w dużej mierze przebywają właśnie w tym miejscu. Skoro ktoś sprzeciwia się Bogu, może być opętany. W gruncie rzeczy to oni decydują ostatecznie, czy dany kandydat jest godny opuścić to miasto. Mają oni jednak obowiązek milczenia, tak jak wypuszczeni i nie mogą mówić, co dzieje się za bramami Czyśćca.
    - Może to być prawdą. Chciałbym się też dowiedzieć, co się tam naprawdę dzieje - odpowiada. Kiwam głową ze zrozumieniem i spoglądam na zegarek.
    - Ceremonia zaraz się zacznie!
    - Aż tak cię ciekawi, co Amelia wymyśliła? - pyta z uśmiechem.
    - A ty wiesz?
    - Mam tę wątpliwą przyjemność. - Jego twarz wygląda już normalnie. Nie ma śladu po łzach.
    Chłopak chwyta mnie za nadgarstek i biegniemy w stronę wschodniej kaplicy. Ledwie dotrzymuje mu tempa, na szczęście nie jest ona daleko. Jak zawsze wejście do niej jest przyozdobione liliami. Ich zapach unosi się w powietrzu, mieszając się niestety z wonią drogich perfum dziewczyn z poziomu bogaczy. Jack czeka aż złapię oddech i razem wchodzimy do środka.

***
Hmm... Dziwny ten rozdział. I'm sorry. Może następny wyjdzie lepiej...
Wiem, że miałam najpierw dodać notkę o Maddy na FF Niezgodnej, postaram się, by niedługo się ukazała.

niedziela, 13 października 2013

Rozdział II

- Rusz się. - Liam biegnie przez korytarz, przy czym prawie mnie nadeptuje. Zatrzymuje się dopiero przy swoim przyjacielu, Cameronie, z którym rozpoczyna rozmowę.
Spoglądam na twarz Jamie, która patrzy rozmarzonym wzrokiem na blondyna.
- Podoba ci się Cameron? - pytam, a kąciki ust unoszą mi się w lekkim uśmiechu.
Otrząsa się natychmiast i wraca do świata realiów.
- Nie.
- On jest spoko, szkoda tylko, że koleguje się z takim idiotą - oznajmiam. Od dawna nie lubię się z Liamem. To chyba jedyna osoba z poza poziomu bogaczy, która mnie tak irytuje.
- Nie jest zły - mówi moja przyjaciółka. Gubię się.
- Mówisz o Cameronie czy Liamie? - Ten drugi zerka w moim kierunku z odrazą, mam ochotę coś mu zrobić.
- O obu. - Policzki Jamie stają się czerwone.
Potrząsam głową, bo chyba czegoś nie łapie.
- Ten denerwujący szatyn z twarzą jak tresowana małpka księdza George'a,  też ci się podoba? - Krzywię się na dźwięk własnych słów.
- Nie, chodziło mi o to, że nie jest aż taki zły za jakiego go bierzesz.
- Doprawdy? - Unoszę brwi do góry.
- Idź się utop w kałuży! - Jade skupia na sobie wzrok wszystkich na korytarzu. Nawet nie zauważyłam, że tu była. Najwidoczniej znowu zerwała ze swoim chłopakiem, Adamem albo Alanem, nie pamiętam jak miał na imię.
- Idź do domu i pomarz sobie, że zostaniesz Najwyższą Kapłanką - odparowuje chłopak. Moja siostra nie może odpowiedzieć mu tym samym, bo posadę Arcybiskupa ma już w kieszeni. Tylko dlatego, że jego straszy brat, Jack jest ulubieńcem nauczycieli.
- Startuje już na te role jakbyś chciał wiedzieć. - Jade robi minę naburmuszonego dziecka.
- Molly zrezygnowała? - pyta. Wszyscy z poziomu bogaczy kochają plotki, więc patrzą się teraz w moim kierunku. Zresztą niższy poziom też nie ma nic lepszego do roboty. Amelia szczerzy się jak głupia, ponieważ wyczaiła plotkę szybciej niż wszyscy inni.
- Nie mieszajcie mnie w wasze kłótnie - odpowiadam. Wszyscy momentalne przenoszą wzrok z powrotem na kłócącą się parkę. Robią to prawie równo, jakby byli zaprogramowani.
Liam jako jedyny patrzy wciąż na mnie. Skrzywienie w jego oczach jest prawie tak wielkie jak jego powykrzywiana twarz. Łapię jego wzrok i czekamy tak, aż któreś z nas się podda.
- Stwierdziła, że ja się do tego świetnie nadaję - słyszę głos swojej siostry. Odruchowo przewracam oczami, po czym widzę uśmiechniętą minę chłopaka. Najwidoczniej uznał, że w tym wypadku przegrałam. Przenoszę wzrok na Jade, do której podchodzi Amelia.
- Skarbie, ty i tak nie masz ze mną szans - mówi słodko. Ciekawe czy czarna wdowa też ma taki przepełniony miodem głos?
- Nawet nie wiesz na co mnie stać. - Młoda w ogóle nie przejmuje się tym, co mówi szkolna gwiazda. Jest na to zbyt pewna siebie, a to z jednej strony dobrze. Niedowartościowana Jamie na przykład w tym momencie by zamilkła i wzięła sobie jej słowa do serca.
- Ale wiem na co stać mnie. - Amelia kładzie sobie rękę na biodrze i unosi kąciki ust do góry.
- Na postawienie na baczność kilku żołnierzyków? - Moja siostra obrzuca wzrokiem dziewczynę od stóp do głów, a potem przejeżdża po minach kilku zawstydzonych chłopaków.
To był cios poniżej pasa, wszyscy wiedzą, że Amelia ceni sobie czystość.
Po kilku głębszych wdechach blondynka w końcu odzyskuje głos.
- Aż tak skupiasz na tym wzrok? Jeśli zamierzasz taka być jako Najwyższa Kapłanka to odpadasz w przedbiegach. - Przygryza dolną wargę i chyba walczy sama ze sobą czy dodać coś jeszcze.
- Gadasz jakbyś już miała tę rolę - mówi moja siostra, po czym obraca się na pięcie i rusza w przeciwną stronę.
Amelia również robi obrót, uderzają przy okazji swoimi włosami o twarz byłego Jade i rusza w moim kierunku.
- Opanuj siostrę - mówi, przechodząc obok mnie.
- A co ja? Niańka?
- Radzę ci dobrze, opanuj ją, bo postaram się, by dostała za swoje. - Dziewczyna patrzy prosto w moje oczy. Zaciskam pięści i nachylam usta do ucha szkolnej gwiazdki.
- Jesteś za miękka by zrobić jej takie rzeczy, których ja się boję. Jeśli zamierzasz urządzić jakąś durną ceremonię, na której przetrzepiesz jej tyłek proszę bardzo, ale jak przyjdzie do domu z jakimś dziwnym, wypalonym albo wyciętym znakiem, to naprawdę pożałujesz - szepczę. Widzę jak Amelia się cała spina, po chwili jednak chyba zanalizowała sobie dokładniej moje słowa, bo delikatnie się uśmiecha.

- Co różni ludzi od zwierząt? - pyta nauczycielka. Znów pojawia się to pytanie. Nienawidzę go.
Jack podnosi rękę do góry, a kobieta udziela mu głosu.
- My jako jedyni mamy duszę, wolną wolę, a także jako jedyni z istot żywych jesteśmy zdolni do miłości - odpowiada, a nauczycielka go chwali.
Nie zgadzam się z tym, co przekazuje Kościół. Taki pies może kochać człowieka bardziej niżeli ten dureń. Poza tym nie podoba mi się stwierdzenie o duszy, moim zdaniem zwierzęta ją mają.
- Co jeszcze wyróżnia mieszkańców Panaceum nad resztę świata?
Panaceum to nazwa naszego kraju, inna nazwa to Państwo Wybrane. Nazywamy się tak, ponieważ nasze przysłowie brzmi "To my jesteśmy lekiem na wszelkie zło". Nikt jednak nie wie, czy oprócz nas istnieje jakieś inne państwo. Przez bramy Panaceum nie da się przejść, ciągnie się wokół niego olbrzymie pole siłowe, które utworzył któryś z Papieży. Nikt nie wie, jak je stworzył. Przypuszcza się, że za pomocą cudu. Nikt nie wie także, jak je sforsować.
- Dzięki temu, że wierzymy jesteśmy wybrani. Chroni nas sam Pan - mówi Amelia.
To właśnie początek wejścia w grzech pychy. Babcia Jamie mówiła nam, że zaczęło się od wywyższania się nad zwierzętami, a potem stwierdzono, że skoro po trzeciej wojnie światowej, Bóg ocalił wierzących, to są oni lepsi od wszystkich innych. Moim zdaniem nie ma w tym logiki za grosz, bo skoro chcą się wywyższać to muszą mieć nad kim, a jeśli istniałoby życie poza Panaceum to znaczyłoby, że innych ludzi Bóg również ocalił.
- Świetnie moi drodzy - nauczycielka chwali swoich ulubieńców.
Wszyscy wiedzą, że ta dwójka to ulubieńcy nauczycieli. Wszyscy wiedzą, że kiedyś byli parą. Wszyscy wiedzą, że dostaną funkcje, do których wszyscy dążą. Wszystko, co zdarza się w poziomie bogaczy interesuje całą szkołę. Kelly zaczęła chodzić z Jonatanem, och co za sensacja. Brata Megan ubiczowali na placu za złamanie któregoś z przepisów, przecież to nie pozostanie bez echa. Molly zrezygnowała z wyścigu na Najwyższą Kapłankę, wszyscy już wiedzą. Jeśli natomiast dzieje się coś w poziomie biedy, praktycznie nikogo to nie interesuje. Co z tego, że matka Melisy umarła albo, że Jared ledwie przeżył operacje? Nikogo z wyższego poziomu to nie obchodzi, nikogo oprócz mnie.


Budzik dzwoni o piątej rano. Nie chce mi się wstawać, ale za bardzo nie mam wyboru. Poranna msza jest obowiązkowa dla wszystkich, a nie bardzo chce mi się znowu kłócić z moją rodziną. Przecieram oczy i zakładam na siebie białą tunikę oraz czarne legginsy. Po chwili przychodzi matka i bez słowa rozczesuje mi włosy, po czym splata je w kłosa. Jej oczy są dziś obrysowane czarną kreską, a usta pomalowane na czerwono. Przygląda mi się przez chwile, a następnie wychodzi. Zapewne idzie teraz do mojej siostry, co rano powtarza dokładnie to samo.
Udaję się do naszej kaplicy. Dziś rytuał odprawia mój kuzyn, który jest już do tego uprzywilejowany. W czerwonej szacie wygląda nieco dziwnie, ale przynajmniej nie przypomina transwestyty jak jego brat, gdy odprawiał ceremonię.
Wszyscy klęczymy i modlimy się przez dobre dziesięć minut, po czym mój kuzyn zabiera głos. Czyta fragment Ewangelii według św. Łukasza, a następnie mówi o swoich rozważaniach na ten temat. Walczę ze sobą by nie zacząć ziewać, taki gest uważany jest w trakcie mszy za niestosowny. Po chwili wszyscy ustawiamy się w kolejce, by przyjąć komunię świętą, a następnie wracamy do ławek i modlimy się indywidualnie. Po jakiś dziesięciu minutach mój kuzyn wstaje i żegna wszystkich słowami "Idźcie w pokoju Chrystusa i rozgłaszajcie swoją wiarę".
To rozgłaszajcie jest brane chyba za bardzo dosłownie przez wszystkich, ponieważ zamiast szerzyć przekonanie o Chrystusie, ludzie chwalą się jak to oni mocno wierzą. Każdy przed sobą, ja nie wiem komu jeszcze chcą ją wpajać, skoro jest obowiązkowa. Nie ma w tym żadnej logiki.
Wracam do pokoju i rozplatam włosy. Są długie, do połowy pleców. Tym razem układam je w koka i chwytam mój niebieski wachlarzyk. Każda dama, czyli osoba płci żeńskiej pochodząca z bogatej rodziny, ma swój. Wyglądamy dzięki temu wytworniej, a przy okazji jest przydatny do samoobrony. Każdy z wachlarzy jest specjalnie wykonany, tak by miał zaostrzone końce. Dzięki temu nie musimy nosić scyzoryków w torebce. Niektóre dziewczyny oprócz wachlarza noszą  przy sobie zawsze gaz pieprzowy, tak na wszelki wypadek. Moim zdaniem w Absyncji nie ma się za bardzo przed czym bronić. Wachlarz jednak przypadł mi do gustu.
Na śniadaniu wszystkie kobiety z mojej rodziny się wachlują. Oczywiście nie mogę zbytnio odstawać, więc robię to samo. Po chwili moja ciocia i jej syn niosą jedzenie na stół, dziś ich kolej. Wtedy wszystkie damy odkładają wachlarze na bok i zaczyna się wspólna modlitwa. Dziękujemy Bogu za posiłek i się za niego zabieramy. Biorę dwie bułki, smaruję je masłem i obkładam. Zjadam je w mgnieniu oka, więc nakładam sobie na talerz trochę jajecznicy. Po posiłku przecieram usta serwetką i wracam do wachlowania, na znak, że skończyłam. Mężczyźni z kolei demonstrują to złożeniem rąk, jak do modlitwy. Gdy wszyscy kończą, Jade zabiera głos i z nieukrywaną radością oznajmia:
- Startuję na miejsce Najwyższej Kapłanki.
Wszyscy od razu orientują się, co to znaczy i zamiast na nią, spoglądają na mnie.
- Molly, ty zakonnicą? - Mój kuzyn ledwo powstrzymuje śmiech.
- Raczej nie skorzystam - odpieram, czym go gubię. Dla świętego spokoju mogłam powiedzieć, że chcę iść do zakonu, ale i tak by się to kiedyś wydało.
- Jade, skarbie, dobrze wiesz, że nie możesz startować na to miejsce,  choćbyś nie wiem jak chciała, bo to przywilej Molly - mówi słodko mama, patrząc troskliwie na dziecko. Swoją drogą to dosyć dziwne, że Młoda wcześniej się nie pochwaliła, pewnie miała na głowie swojego byłego.
- Ale ONA zrezygnowała. - Podkreśliła dobitnie słowo "ona", jakbym nie miała już imienia.
- Jade, przecież powiedziała przed chwilą, że nie wybiera się do zakonu - odpowiedziała matka. Kolejna co pominęła moje imię.
- Obie macie rację. - Nie spoglądam na nikogo tylko wlepiam wzrok w falujący przede mną wachlarz.
- Molly, co ty wymyśliłaś? - Głos mojej matki jest przepełniony zdumieniem. Przynajmniej komuś przypomniało się jak się nazywam.
- Nie zamierzam iść ani do zakonu, ani zostać Najwyższą Kapłanką - mówię spokojnie i zerkam na rodzicielkę. Nawet stąd dostrzegam jak pulsuje jej żyłka na szyi.
- I jak ty to sobie wyobrażasz? - syczy matka przez zęby. Obrzucam wzrokiem resztę rodziny, wszyscy plotkują, zupełnie jak w szkole.
- Jeszcze nie wiem. - W tym momencie każdy wybucha śmiechem. Nie wiem czy myślą, że żartowałam, czy po prostu się nabijają.
- Molly, dziecinko, powiedz teraz na poważnie. - Głos matki stał się z powrotem słodki jak miód.
- Mówię na poważnie. Czemu nie mogę wykonać aktu dobroci i oddać siostrze miejsca, na którym zależy jej bardziej niż mi, a sama nie iść do zakonu? - Tak naprawdę nie zależy mi na wielkiej chęci Jade by być Kapłanką. Po prostu to lepiej przejdzie niż mowa o zostaniu, np. strażniczką.
- Takich oznak nie ma w przepisach - mówi zdziwiona ciocia. - Nie przewidziano, że ktoś będzie chciał oddać młodszej siostrze miejsce, po prostu dla niej.
- Nie przewidziano, że ktoś chce po prostu uszczęśliwić inną osobę? - Unoszę brwi do góry. Mieszkańcy Absyncji chyba zapominają o zwykłym dobrze. No ok, może nie zrobiłam tego dla Jade, ale przynajmniej wymyślając przepisy wzięłabym to pod uwagę.
- Ty chcesz mnie uszczęśliwić? - Jade z szeroko otwartymi oczami przypomina mi surykatkę.
- Wystosujemy specjalne pismo do Papieża z zapytaniem. - Postanawia matka, ignorując zdziwienie mojej siostry i wstaje od stołu.
- Może lepiej do Rady Arcybiskupów? Papież pochodzi teraz z Afekcji. - Słowa ciotki zatrzymują moją rodzicielkę na chwilę. Przewracam oczami.
- I bardzo dobrze! Skoro jest z Afekcji na pewno się zgodzi - mówię. Niektórzy siedzący przy stole spoglądają na mnie wilkiem.
- Młoda damo, czyżbyś stawiała Afekcję nad Absyncję? - pyta wujek. Jego wzrok zawsze mnie mroził. Postanowiłam nie odpowiadać na to pytanie, tylko powiedzieć inną część prawdy.
- Wiem, że w prawie Afekcji pozwalają na więcej - oznajmiam poważnie, uważając na to, by głos mi nie zadrżał.
Wujek skina głową na znak zgody. Matka natychmiast leci po kartkę i długopis. Pewnie wspólnie będą ubierać list w słowa. W końcu w tak ważnej sprawie każdy chce się wypowiedzieć.


Szczerze mówiąc, nie wiem czy podoba mi się ten rozdział.^^
Taka informacja: po boku w stronach, dodałam krótkie opowiadanko, pod tytułem "The Hunging Tree". Wiem, że trudno zauważyć taką rzecz. :)
PS. Jak tam szkoła? Ja już mam dość...

wtorek, 17 września 2013

Rozdział I

     Klęczę na jedno kolano przed ołtarzem w naszym domu. Kamienny stół koloru przybrudzonego śniegu jest dziś okryty białym obrusem. Stoi na nim ręcznie malowana misa zawierająca wodę święconą i kropidełko. Leży tam coś jeszcze, czego z tej pozycji nie jestem w stanie dostrzec, gdyż jest zbyt małe.
     Kobieta ubrana w długi, fioletowy płaszcz staje dokładnie po środku drogi ode mnie do ołtarza. Przyglądam się uważnie jej twarzy, która wyjątkowo nie jest pomalowana. Zazwyczaj jej oczy podkreślone są czarnymi kreskami, a wargi uwydatnione czerwoną szminką. Teraz tę buzię zdobi jedynie powaga i skupienie, z którymi moim zdaniem wygląda piękniej, niżeli z makijażem i pychą.
     Kobieta podnosi kropidło i zanurza jego końcówkę w wodzie. Po chwili wyjmuje je, a to co przyczepiło się do niego - strząsa na mnie. Kropelki wody uderzają o moją skórę, ubranie i włosy, roztrzaskując się na nich i znikają na zawsze. Po tej rutynowej czynności Kapłanka chwyta w swoje dłonie to, czego nie dałam rady zidentyfikować. W świetle świec, jedynego źródła światła w tym pomieszczeniu widzę, że to srebrny łańcuszek z medalikiem. Kobieta zakłada mi go na szyję, a następnie prostuję się przede mną.
     - Noś go z dumą - mówi, po czym wykonuje znak krzyża.
     - Będę. Dziękuję matko. - Patrzę prosto w jej niebieskie oczy, które odziedziczyłam. Nie spuszczam wzroku, czekam, aż ona pierwsza to uczyni, i dopiero wtedy mogę się przeżegnać i wyjść z pomieszczenia.
     Matka sama musi posprzątać po rytuale, ja nie mam do tego prawa, gdyż tak głoszą przepisy.
     Idąc korytarzem chwytam łańcuszek w dłonie, by go dokładniej obejrzeć. Na medaliku widnieje zarys twarzy Św. Zofii, a z drugiej strony wygrawerowane są imiona jej trzech córek: Wiary, Nadziei i Miłości, które przy okazji są trzema cnotami boskimi.
     Wiem dokładnie czemu dostałam taki prezent na swoje bierzmowanie. Te trzy córki oddały swoje życie w obronie wiary, a ściślej mówiąc matka oddała za to ich życia. W ten sposób moja rodzicielka przekazuje mi informacje, że ona dla wiary również poświęciłaby siebie i mnie, co nie bardzo mi się podoba.
     Zaciskam dłoń na medaliku i czuję jak odciska się na mojej skórze. Gdy rozluźniam uścisk i pozwalam by zawieszka wisiała spokojnie na łańcuszku, przyglądam się swojej ręce. Mam na niej teraz odciśnięte dość wyraźnie te trzy wyrazy, które zapewne staną się moją mantrą.
     Drzwi przede mną otwierają się. Przed moimi oczami znajduje się teraz napis "Pokój Jade".
     - Co dostałaś? - Moja młodsza siostra wychodzi z pomieszczenia. Od razu rzucają mi się w oczy piegi na jej policzkach, całe szczęście, że ja takich nie mam. Do jej twarzy jeszcze jako tako pasują, poza tym, gdy się opali prawie ich nie widać. Na mojej odcinałyby się jak bogacze od rolników.
     - Łańcuszek - odpowiadam. Jade spogląda na moją szyję. Po chwili wyciąga rękę w jej kierunku, by obejrzeć podarunek, ja jednak strącam jej dłoń z drogi.
     - Ja i tak dostanę lepszy, już za rok - mówi dziewczyna. Przewracam tylko oczami. Próbuję przejść dalej, ale siostra zastępuje mi drogę.
     - Czego jeszcze chcesz? - Krzyżuję ręce na piersi.
     - Miejsca - oznajmia Jade. Unoszę brwi do góry.
     Wiem dokładnie o czym mówi. Jako pierworodna urodzona w bogatej rodzinie mam za zadanie szkolić się na Najwyższą Kapłankę. Ze wszystkich dziewczyn na szkoleniu wybierane są trzy, które nimi zostają. Reszta staje się zwykłymi nauczycielkami przyszłych pokoleń.
     - Weź je sobie. Nie mam zamiaru być Kapłanką. - Próbuję przejść dalej, ale Młoda nadal nie chce mnie przepuścić. - Co jeszcze? - Wznoszę oczy ku górze.
     - Dlaczego nie chcesz? Uświadomiłaś sobie w końcu, że ja jestem idealnie do tego stworzona? - pyta, a ja aż parskam śmiechem.
     Kręcę głową w niedowierzaniu, ale czego ja się mogłam spodziewać? Wszyscy są tu przesiąknięci pychą, no prawie wszyscy. Młode pokolenie wyłamuje się trochę z tej zasady, ale jak widać nie Jade.
     Nie chcę mi się tłumaczyć Młodej dlaczego od tak oddaję jej miejsce, które jest niby największym przywilejem jaki płeć żeńska może uzyskać, więc po prostu jej przytakuję.
     - Tak, jesteś idealna. - Na dźwięk wypowiedzianych przeze mnie słów, moja siostra posyła mi promienny uśmiech. Wygląda teraz jak ta mała dziewczynka, z którą bawiłam się w dzieciństwie. Była wtedy wesoła, cieszyła się z każdego poranka. Kochałam ją całym sercem. Potem przyszedł okres wpojenia wiary i przy okazji pychy. Od tamtej pory się zmieniła, nie była już moją Jade.
     Młoda przesuwa się w stronę ściany, robiąc mi przejście. Przechodzę. Nawet na nią nie spoglądam.
     To zabawne, że mieszkańcy naszego miasta, stolicy kraju, w którym najważniejsza jest wiara, są tak nasyceni jednym z siedmiu grzechów głównych. Absyncja zamiast tytułu Miasta Wiary, powinna nosić tytuł Miasta Pychy. Nie mogę jednak mówić o tym głośno, bo za karę zapewne zesłanoby mnie do Czyśćca. Oczywiście nie tego prawdziwego. Czyściec to miasto-więzienie. Trafiają tam wszyscy ci, którzy łamią przepisy i sprzeciwiają się Bogu. Teoretycznie nikt po zesłaniu tam nigdy nie wraca, praktycznie zdarzają się wyjątki. Niestety oni też nigdy nie powiedzą ci, co tam naprawdę się dzieje. Mówią tylko tyle, że nikt nie chciałby tam mieszkać.

     Na przerwie, w szkole zawsze jest zamieszanie. Na korytarzu roi się od ludzi, którzy ze sobą rozmawiają, dlatego nigdy nie jest cicho. Mimo to jakoś daję radę swobodnie rozmawiać z Jamie, co zawsze było dla mnie zagadką. Zwłaszcza, że moja przyjaciółka ma naprawdę spokojny głos, który nie wybija się jakoś specjalnie ponad inne.
     - Ale chyba nikt nie dostał tego, co ty - mówi dziewczyna.
     Wzdycham. Faktycznie, wiele prezentów się powtarza. Jamie z okazji bierzmowania dostała pierścionek od babci, a podobnych widziałam już z pięć. Medaliku z takim przesłaniem jak moje nikt nie dostał. Zapewne z tego względu, że są one najdroższe z prezentów i tylko bogate rodziny sobie na nie pozwalają. Jest jednak tyle rodzajów, że rzadko zdarzają się powtórki.
     - Raczej nie, jednak przesłanie nie bardzo mi pasuje. - Jamie kiwa głową na znak, że rozumie o co mi chodzi.
     Jest bystra, umie zrozumieć ludzi. Dlatego to z nią się przyjaźnie. Wprawdzie jest więcej takich, co mnie rozumieją i mają dość wymysłów Absyncji. Głównie ludzi, tuż po bierzmowaniu. Rzadko się jednak zdarza, że ktokolwiek z mieszkańców miasta nie zanosi się pychą, a z poziomu bogaczy jestem chyba jedyną taką osobą. Inni ludzie w moim wieku są tacy jak Jade, a czasem jeszcze gorsi.
     - Jak mogłaś, Kelly! Musisz to zwrócić, tylko ja mam prawo nosić wizerunek Matki Teresy! - słyszę z głębi korytarza. Ten intrygujący sopran, który chwilowo zdziera się ze strun głosowych należy do Amelii.  Ta blondynka jest idealnym przykładem wzorowego obywatela stolicy. Należy do poziomu bogaczy i jest chyba najbardziej pyszną osobą w całej szkole.
    - Ty jesteś wybrana przez Matkę Teresę, ale... ale ja jestem jedną z twoich pomocnic. Też jestem wybrana, może na mniejszą rolę, ale również, a ten medalik pokazuje, że przynależę do ciebie - tłumaczy się Kelly. Miała ciekawy pomysł jak wybrnąć z tej dziwnej sytuacji. Może i zyskała trochę w moich oczach, ale i tak nie wystarczająco, bym mówiła o niej z szacunkiem. Szkoda, że stoi do mnie tyłem, bardzo chciałabym widzieć teraz jej minę. Zamiast tego mam przed oczami wkurzoną twarz Amelii, zmieniającą wyraz na zadowolony. Jej błękitne oczy zaczynają skakać po ludziach w tłumie, zupełnie jakby kogoś szukała. Po chwili krzyżuje wzrok z moim i rusza w moją stronę. Kelly i Megan, jej wierne przyjaciółki, choć ja nazwałabym je raczej wiernymi pieskami, podążają za nią.
     - Molly! - woła radosno dziewczyna, gdy tylko staje przede mną.
     - Słucham, czego chcesz tym razem? - pytam prosto z mostu. Ten wytwór zgrozy zawsze przychodzi do mnie tylko, gdy czegoś potrzebuje.
     - Chciałabym ci tylko powiedzieć, że startowanie na miejsce Najwyższej Kapłanki jest w twoim wypadku bezcelowe. Oczywiście miałabyś szanse, i to całkiem spore szczerze mówiąc, gdyby nie to, że ja i moje dwie przyjaciółki mamy znacznie większe, a jak dobrze wiesz są tylko trzy miejsca. - Amelia przerzuca swoje włosy z jednego ramienia na drugie. Wszyscy chłopcy siedzący na długiej ławce i gapiący się w tym momencie na nas, wytrzeszczają oczy jeszcze bardziej. Nie ma im się co dziwić, dziewczyna jest naprawdę ładna.
     Zanim daję radę się odezwać, Jamie zadaje pytanie:
     - Czemu aż tak boisz się Molly?
     - Ja się jej nie boję. Nawet czuję, że mam jakiś charyzmat, wiem, że Matka Teresa coś dla mnie szykuje, a ty Molly? Też sądzisz, że aż tak cię wyróżniono. Tak jak mnie? - Blondynka unosi brew do góry.
     Najchętniej zaśmiałabym się jej teraz w twarz.
     - Nie, nie sądzę. Poza tym ja nie chcę z tobą rywalizować, oddałam swoje miejsce Jade, to z nią będziesz się musiała zmierzyć - oznajmiam.
     - Jade? Słyszałaś Megan, już nie musisz się martwić o swoje miejsce. Molly może i była jakimś zagrożeniem, ale z Jade masz stuprocentową pewność zostania Kapłanką - naśmiewa się Amelia. Szczerze mówiąc dziwię się jej słowom, moim zdaniem jeśli chodzi o nas dwie, to Jade miałaby większe szanse na to rzekome wyróżnienie.
     W pewnym momencie kpina na twarzy mojej rozmówczyni zmienia się w podejrzenie.
     - Zaraz, zaraz. Czemu nie chcesz być Kapłanką? Chcesz iść do zakonu? - wylatuje z pytaniem. Teraz chce mi się śmiać jeszcze bardziej, mimo, że tego pytania mogłam się spodziewać. Jedyny sposób, by zrezygnować ze święceń Kapłańskich to pójście do zakonu. Jednak na to miałam jeszcze mniejszą ochotę, niż na zostanie Kapłanką. Jako ta druga mogłabym chociaż założyć rodzinę, z kolei jako Zakonnica mogłabym o tym tylko pomarzyć.
     - Nie ma mowy. - Kręcę głową. Blondynka dziwi się na te słowa.
     - Więc jak chcesz oddać swoje miejsce? - pyta, na co wzruszam ramionami.
     Amelia robi minę świadczącą o tym, że nic nie rozumie. Zresztą jej dwa pieski to samo. Po chwili chyba wszystkie trzy zdają sobie sprawę, że nic więcej się nie dowiedzą, więc ruszają korytarzem, by podręczyć kogoś innego.
     - Co ty kombinujesz? Wiesz, że za łamanie zasad są surowe kary - mówi Jamie. Całkiem zapomniałam, że ona również przysłuchiwała się moim słowom.
     - Po prostu nie mam ochoty poświęcać całego swojego życia kościołowi - odpowiadam.
     - A myślisz, że ja chcę całe życie przesiedzieć w bibliotece z książkami jak moja babcia? Nie chcę, ale takie są przepisy.
     Zasady Absyncji są takie, że każdy przedłuża tradycję rodzinną i pracuje tam gdzie jego rodzice, chyba, że postanowi wstąpić do zakonu. Jako, że rodzice mojej rudowłosej przyjaciółki zginęli dawno temu, i pieczę nad nią sprawuje babcia, musi ona podążyć jej karierą zawodową.
     - Witamy w Absyncji, mieście gdzie liczy się Wiara i człowiek nie ma wyboru jak chce żyć. - Przewracam oczami. - W najgorszym wypadku przeprowadzę się do Afekcji - oznajmiam.
     Afekcja jest drugim miastem w naszym kraju, Miastem Miłości. Oprócz niej, stolicy i Czyśćca jest jeszcze pięć wiosek: Alfa, Beta, Gamma, Delta i Omega. W pierwszych czterech tworzona jest żywność, kolejno: zboże, mięso, warzywa i owoce. W ostatniej natomiast ludzie szyją ubrania, przetwarzają metale i strugają meble z drewna. Omega jest największa ze wszystkich i jako jedyna przypada pod prawo Afekcji, a nie nasze. W Mieście Miłości można sobie wybrać wykonywany zawód, nie ma podziału na poziomy, dlatego moim zdaniem jest tam lepiej.
     - Żartujesz? Nikt od dawna się nie przeprowadzał, w lesie jest ponoć niebezpiecznie. - Przerażenie w oczach Jamie to kolejna rzecz, która mnie dziś bawi.
     - Powiedziałam w najgorszym wypadku.
     Między miastami i wsiami ciągnie się długi las. Nikt przez niego nie chodzi, jeżdżą jedynie samochody towarowe. Jedyne osoby, które podróżują tą drogą to handlarze, strażnicy, więźniowie skazani na Czyściec i czasami Papież.
     Papież to osoba rządząca całym państwem. Mimo, że stolicą jest Absyncja, to w tym okresie pochodzi on z Afekcji, gdyż muszą się oni przeplatać. Oprócz niego władzę sprawuje także rada Biskupów, znajdująca się zarówno w Absyncji, jak i w Afekcji. To właśnie nimi zostają chłopcy z poziomu bogaczy.
     - Ty się naprawdę wpakujesz kiedyś w kłopoty - oznajmia moja przyjaciółka.
     Uśmiecham się do niej. Wiem, że ma rację.
     - Taka już po prostu jestem.