Płatki śniegu wirują w powietrzu, opadając co jakiś czas na
moje włosy. Czuję się trochę jak królowa śniegu, ale z drugiej strony chyba nie
umiałabym nikogo do siebie zwabić.
Chciałabym powiedzieć, że śnieg spada prosto z nieba, ale w tym roku są to po prostu armatki śnieżne. W Absyncji uważa się, że święta bez śniegu to nie prawdziwe święta, dlatego gdy sam nie zamierza spaść, wywołujemy go sztucznie. Może to i dobrze? Przynajmniej coś odróżnia ten dzień od innych.
W dzieciństwie zawsze czułam jakąś dziwną magię tych świąt, ale teraz w grubszej mierze też nie mogę narzekać.
Dzień Bożego Narodzenia, podobnie jak wigilia go poprzedzająca to chyba jedyne dni w roku, gdy wyższy poziom nie wywyższa się nad niższym. Organizowane są jasełka, w których występują zarówno osoby z jednego poziomu, jak i z drugiego. Lubię na nie patrzeć, ale nigdy nie chcę w nich grać czy śpiewać. W tym roku wyznaczono mi rolę dzielenia się opłatkiem z widownią. To w zasadzie dużo bardziej mi odpowiada.
Dawanie prezentów to zwyczaj, upamiętniający lata sprzed wojny. Nie trzeba tego robić, ale zawsze miło dać komuś jakiś podarunek. Wykreślił się natomiast dziwny wymysł ze świętym Mikołajem. Był to po prostu zwykły człowiek, później święty, a nie jakaś gruba postać w czerwonym stroju, która przez jedną noc dawała wszystkim prezenty wchodząc do domu przez komin. Zabawna tradycja i z całą pewnością ciekawa, ale jej jednak nie pozostawiono. Kolejny zwyczaj, którego teraz nie ma to ubieranie drzewek. Czytałam o tym w jakiejś książce, którą dała mi babcia Jamie, ale niestety nie pamiętam jak się ów drzewka nazywały. Wiem, że przekształcano w nie jodły, sosny czy świerki, ale jakim cudem również nie wiem.
Nasz dom, podobnie jak reszta w mieście jest obwieszony mnóstwem światełek, zarówno na zewnątrz jak i wewnątrz. Nie są na razie zapalone, ponieważ robi się to nocą, gdy wszyscy idą na pasterkę. Moim zdaniem wygląda to pięknie. Ktoś mi mówił, że te światełka mają symbolizować gwiazdę Betlejemską, ale nie wiem czy to prawda.
Wchodząc do domu, czuję zapach pieczonych pierników. Mama piecze je tylko na święta, bo nie cierpi gotować, co wcale nie oznacza, że jej to nie wychodzi.
Przemykam obok kominka, przy którym siedzi moja siostra i kilku kuzynów. Jade macha do mnie wesoło, po czym dalej wsłuchuje się w opowieść czytaną przez jednego z naszych krewnych. W ten dzień młoda jest nie do poznania. Szkoda, że nie zachowuje się tak przez resztę roku.
W pokoju na łóżku mam położony papier prezentowy. Mama go zawsze kupuje i zostawia w sypialni każdego z domowników. Ten, który ja dostałam jest w tym roku niebieski w srebrne gwiazdki.
Na te święta postanowiłam kupić prezent tylko dla mamy, Jade i Jamie. Mama dostanie ode mnie szal, Jade kupiłam jakąś torebkę, gorzej było z prezentem do mojej przyjaciółki. Głupio byłoby jej kupić książkę, skoro jej babcia prowadzi bibliotekę. Postanowiłam więc dać jej jakieś zioła o uspokajających właściwościach. Jako, że nie mam o tym bladego pojęcia, dziś rano poprosiłam o pomoc Camerona. Jako syn znachorów, zna się na tym całym zielsku całkiem nieźle. Chłopak jest całkiem miły, więc pomógł mi bez mrugnięcia okiem. Aż dziwne, że ktoś taki koleguje się z tym bucem, Liamem.
Nie powiedziałabym, że mam duże zdolności manualne, ale z pakowaniem prezentów nie mam najmniejszego problemu. Te, które są przeznaczone dla mojej rodziny zostawiam w jadalni, koło innych ładnie opakowanych podarków, a pakunek dla Jamie wkładam do torby. Nikt nawet nie zwraca na mnie uwagi, gdy wychodzę. Wiedzą, że "występuję" w jasełkach.
Po drodze do domu mojej przyjaciółki, napotykam się na Jacka i Amelię. Tulą się do siebie jakby ktoś przykleił ich klejem do metalu. W zasadzie to najsłynniejsza para w szkole i o ile się nie mylę grają Józefa i Maryję. Zresztą nie ma się co dziwić, w końcu to ulubieńcy nauczycieli.
Jack całuje swoją dziewczynę w policzek, a ona z kolei chichocze jakby ją ktoś łaskotał. Przewracam oczami. Mam wrażenie, że w moim gardle zaczyna gromadzić się niebezpieczna ilość paskudnego płynu. Jeszcze trochę i zwymiotuję.
Gdy dochodzę do domu mojej przyjaciółki, jestem już cała oblepiona białym puchem. Próbuje go z siebie zrzucić, ale po chwili i tak przyklejają się do mnie następne płatki. Po naciśnięciu dzwonka, który gra kolędę "Dzisiaj w Betlejem" (na Boże Narodzenie wszyscy montują specjalne dzwonki) w drzwiach pojawia się moja przyjaciółka ubrana w białą, koronkową sukienkę z przyczepionymi z tyłu skrzydłami. Jamie dostała rolę Archanioła.
- Jesteś bardziej biała niż ja - mówi na przywitanie. Przestępuję próg i otrząsam się ze śniegu czym wywołuję u niej salwę śmiechu.
- Gdybym grała w jasełkach pewnie miałabym rolę jakiegoś bałwana - oznajmiam, co jeszcze bardziej rozbawia moją przyjaciółkę.
- Chcesz może gorącą czekoladę? - Dziewczyna w końcu dała radę się uspokoić.
- Nie odmówię.
Dom Jamie wygląda inaczej niż mój. Wprawdzie mają światełka powieszone na zewnątrz, ale w środku nie ma po nich śladu. Za to do moich nozdrzy dociera zapach pierników, tak jak w mym domu. W kuchni przy piekarniku czuwa babcia mojej przyjaciółki w fioletowym fartuszku. Szczerze mówiąc to widok jak z jednego z tych obrazków, które roznoszą przedszkolaki na święta. Brakowałoby tylko tony ciast na tyle, by Cersei się na takowym znalazła.
- Wesołych Świąt - mówię, a kobieta odwraca głowę w moją stronę.
- Wesołych Świąt, Molly. - Babcia Jamie uśmiecha się do mnie, po czym obrzuca mnie wzrokiem od dołu do góry. - Nie przebrałaś się w strój?
- Nie mam jakiejś większej roli - odpowiadam. Po chwili siadam przy stole, a moja przyjaciółka kładzie przede mną kubek z gorącą czekoladą. - Dzięki.
- Nie masz ambicji, by zagrać Maryję? - Kobieta unosi brew do góry.
- Nie śpieszy mi się do bycia w ciąży. - Upijam łyk czekolady, po czym oblizuję usta.
- O ile się nie mylę, chyba wszystkie dziewczyny z twojego poziomu zawsze marzyły o tej roli - odpowiada kobieta, nie zważając na mój komentarz. Po chwili wyjmuje z piekarnika upieczone już ciastka, a mi napływa ślinka do ust.
- Babciu, chyba już dawno zauważyłaś, że Molly woli robić wszystko po swojemu. - Uśmiecha się Jamie. Po chwili chwyta jeden z pierników, ale natychmiast go odkłada i zaczyna machać ręką w powietrzu. - Gorące.
- Więcej cierpliwości, skarbie - mówi Cersei. Zapatruję się przez chwilę na jej krzątaninę. Wyjmuje rybę, zaczyna ją smażyć. W tym samym czasie z ciasta, które spoczywało w misce formuje uszka. Po chwili wstawia na kuchenkę barszcz. Nigdy nie widziałam, by ktokolwiek robił tyle rzeczy na raz.
- Idziesz? - Przenoszę wzrok na Jamie, która stoi tuż przy drzwiach ubrana na aniołka, czyli w tej samej sukience, którą miała od początku, skrzydełkach i dorobionej srebrnej aureoli.
- Nie zmarzniesz? - pytam. Jakoś nie wyobrażam sobie przebywania przez dłuższy czas w takim stroju przy tej temperaturze.
- I tak nie będę występować w kurtce. - Moja przyjaciółka wzrusza ramionami, a ja unoszę brew do góry. Kolejny powód, by nie występować w tym przedstawieniu. - Sukienka jest cieplejsza niż się zdaje.
Po tych słowach moja ruda koleżanka obraca się wokół własnej osi, a jej ubranie wiruje niczym płatek śniegu.
- To nie ja przemienię się w sopel lodu - oznajmiam, po czym wstaję i zasuwam za sobą krzesło. Biorę kubek i kieruję się do kranu, by go umyć, ale Cersei zastępuje mi drogę.
- Ja to wezmę, wy nie możecie się spóźnić. - Kobieta bierze ode mnie naczynie i rusza w stronę zlewu.
- Zanim większość mojego poziomu raczy przyjść, Jamie zdąży zmienić się w figurę lodową. - Naburmuszona mina mojej przyjaciółki mnie rozbawia. - Idę już, idę, ale nie marudź mi, że zamarzasz.
Archaniołek zadziera głowę i wychodzi przez drzwi, a ja wyjmuje z torby prezent dla niej, kładę go na blacie i wychodzę tuż za nią. Śnieg się trochę uspokoił, może tym razem nie będę wyglądać jak bałwanek?
Spoglądam na Jamie, która próbuje nie trząść się z zimna, przewracam tylko oczami. Czy warto cierpieć dla przedstawienia? Ja na pewno nie zamierzam.
- Ale cieplutko. - Otulam się mocniej kurtką, a Jamie patrzy na mnie wzrokiem, który ciska pioruny. - Chodźmy już, bo jeszcze umrzesz na hipotermię.
- Ciekawe skąd znasz takie terminy medyczne. - Moja przyjaciółka przewraca oczami. Po chwili zaczyna ruszać się w miejscu jakby miała ADHD (tak ten termin również znam), ale wiem, że to po to, by zachować ciepłotę ciała.
- Czytałam, gdzieś tam, nie wiem - bełkoczę. - Gdzieś słyszałam i tyle. Grunt, że wiem co to znaczy.
- Mhm... - mruczy rudowłosy anioł. Chwytam ją za rękę i zaczynam biec w stronę sceny. Na niej chociaż nie będzie wiało.
Chciałabym powiedzieć, że śnieg spada prosto z nieba, ale w tym roku są to po prostu armatki śnieżne. W Absyncji uważa się, że święta bez śniegu to nie prawdziwe święta, dlatego gdy sam nie zamierza spaść, wywołujemy go sztucznie. Może to i dobrze? Przynajmniej coś odróżnia ten dzień od innych.
W dzieciństwie zawsze czułam jakąś dziwną magię tych świąt, ale teraz w grubszej mierze też nie mogę narzekać.
Dzień Bożego Narodzenia, podobnie jak wigilia go poprzedzająca to chyba jedyne dni w roku, gdy wyższy poziom nie wywyższa się nad niższym. Organizowane są jasełka, w których występują zarówno osoby z jednego poziomu, jak i z drugiego. Lubię na nie patrzeć, ale nigdy nie chcę w nich grać czy śpiewać. W tym roku wyznaczono mi rolę dzielenia się opłatkiem z widownią. To w zasadzie dużo bardziej mi odpowiada.
Dawanie prezentów to zwyczaj, upamiętniający lata sprzed wojny. Nie trzeba tego robić, ale zawsze miło dać komuś jakiś podarunek. Wykreślił się natomiast dziwny wymysł ze świętym Mikołajem. Był to po prostu zwykły człowiek, później święty, a nie jakaś gruba postać w czerwonym stroju, która przez jedną noc dawała wszystkim prezenty wchodząc do domu przez komin. Zabawna tradycja i z całą pewnością ciekawa, ale jej jednak nie pozostawiono. Kolejny zwyczaj, którego teraz nie ma to ubieranie drzewek. Czytałam o tym w jakiejś książce, którą dała mi babcia Jamie, ale niestety nie pamiętam jak się ów drzewka nazywały. Wiem, że przekształcano w nie jodły, sosny czy świerki, ale jakim cudem również nie wiem.
Nasz dom, podobnie jak reszta w mieście jest obwieszony mnóstwem światełek, zarówno na zewnątrz jak i wewnątrz. Nie są na razie zapalone, ponieważ robi się to nocą, gdy wszyscy idą na pasterkę. Moim zdaniem wygląda to pięknie. Ktoś mi mówił, że te światełka mają symbolizować gwiazdę Betlejemską, ale nie wiem czy to prawda.
Wchodząc do domu, czuję zapach pieczonych pierników. Mama piecze je tylko na święta, bo nie cierpi gotować, co wcale nie oznacza, że jej to nie wychodzi.
Przemykam obok kominka, przy którym siedzi moja siostra i kilku kuzynów. Jade macha do mnie wesoło, po czym dalej wsłuchuje się w opowieść czytaną przez jednego z naszych krewnych. W ten dzień młoda jest nie do poznania. Szkoda, że nie zachowuje się tak przez resztę roku.
W pokoju na łóżku mam położony papier prezentowy. Mama go zawsze kupuje i zostawia w sypialni każdego z domowników. Ten, który ja dostałam jest w tym roku niebieski w srebrne gwiazdki.
Na te święta postanowiłam kupić prezent tylko dla mamy, Jade i Jamie. Mama dostanie ode mnie szal, Jade kupiłam jakąś torebkę, gorzej było z prezentem do mojej przyjaciółki. Głupio byłoby jej kupić książkę, skoro jej babcia prowadzi bibliotekę. Postanowiłam więc dać jej jakieś zioła o uspokajających właściwościach. Jako, że nie mam o tym bladego pojęcia, dziś rano poprosiłam o pomoc Camerona. Jako syn znachorów, zna się na tym całym zielsku całkiem nieźle. Chłopak jest całkiem miły, więc pomógł mi bez mrugnięcia okiem. Aż dziwne, że ktoś taki koleguje się z tym bucem, Liamem.
Nie powiedziałabym, że mam duże zdolności manualne, ale z pakowaniem prezentów nie mam najmniejszego problemu. Te, które są przeznaczone dla mojej rodziny zostawiam w jadalni, koło innych ładnie opakowanych podarków, a pakunek dla Jamie wkładam do torby. Nikt nawet nie zwraca na mnie uwagi, gdy wychodzę. Wiedzą, że "występuję" w jasełkach.
Po drodze do domu mojej przyjaciółki, napotykam się na Jacka i Amelię. Tulą się do siebie jakby ktoś przykleił ich klejem do metalu. W zasadzie to najsłynniejsza para w szkole i o ile się nie mylę grają Józefa i Maryję. Zresztą nie ma się co dziwić, w końcu to ulubieńcy nauczycieli.
Jack całuje swoją dziewczynę w policzek, a ona z kolei chichocze jakby ją ktoś łaskotał. Przewracam oczami. Mam wrażenie, że w moim gardle zaczyna gromadzić się niebezpieczna ilość paskudnego płynu. Jeszcze trochę i zwymiotuję.
Gdy dochodzę do domu mojej przyjaciółki, jestem już cała oblepiona białym puchem. Próbuje go z siebie zrzucić, ale po chwili i tak przyklejają się do mnie następne płatki. Po naciśnięciu dzwonka, który gra kolędę "Dzisiaj w Betlejem" (na Boże Narodzenie wszyscy montują specjalne dzwonki) w drzwiach pojawia się moja przyjaciółka ubrana w białą, koronkową sukienkę z przyczepionymi z tyłu skrzydłami. Jamie dostała rolę Archanioła.
- Jesteś bardziej biała niż ja - mówi na przywitanie. Przestępuję próg i otrząsam się ze śniegu czym wywołuję u niej salwę śmiechu.
- Gdybym grała w jasełkach pewnie miałabym rolę jakiegoś bałwana - oznajmiam, co jeszcze bardziej rozbawia moją przyjaciółkę.
- Chcesz może gorącą czekoladę? - Dziewczyna w końcu dała radę się uspokoić.
- Nie odmówię.
Dom Jamie wygląda inaczej niż mój. Wprawdzie mają światełka powieszone na zewnątrz, ale w środku nie ma po nich śladu. Za to do moich nozdrzy dociera zapach pierników, tak jak w mym domu. W kuchni przy piekarniku czuwa babcia mojej przyjaciółki w fioletowym fartuszku. Szczerze mówiąc to widok jak z jednego z tych obrazków, które roznoszą przedszkolaki na święta. Brakowałoby tylko tony ciast na tyle, by Cersei się na takowym znalazła.
- Wesołych Świąt - mówię, a kobieta odwraca głowę w moją stronę.
- Wesołych Świąt, Molly. - Babcia Jamie uśmiecha się do mnie, po czym obrzuca mnie wzrokiem od dołu do góry. - Nie przebrałaś się w strój?
- Nie mam jakiejś większej roli - odpowiadam. Po chwili siadam przy stole, a moja przyjaciółka kładzie przede mną kubek z gorącą czekoladą. - Dzięki.
- Nie masz ambicji, by zagrać Maryję? - Kobieta unosi brew do góry.
- Nie śpieszy mi się do bycia w ciąży. - Upijam łyk czekolady, po czym oblizuję usta.
- O ile się nie mylę, chyba wszystkie dziewczyny z twojego poziomu zawsze marzyły o tej roli - odpowiada kobieta, nie zważając na mój komentarz. Po chwili wyjmuje z piekarnika upieczone już ciastka, a mi napływa ślinka do ust.
- Babciu, chyba już dawno zauważyłaś, że Molly woli robić wszystko po swojemu. - Uśmiecha się Jamie. Po chwili chwyta jeden z pierników, ale natychmiast go odkłada i zaczyna machać ręką w powietrzu. - Gorące.
- Więcej cierpliwości, skarbie - mówi Cersei. Zapatruję się przez chwilę na jej krzątaninę. Wyjmuje rybę, zaczyna ją smażyć. W tym samym czasie z ciasta, które spoczywało w misce formuje uszka. Po chwili wstawia na kuchenkę barszcz. Nigdy nie widziałam, by ktokolwiek robił tyle rzeczy na raz.
- Idziesz? - Przenoszę wzrok na Jamie, która stoi tuż przy drzwiach ubrana na aniołka, czyli w tej samej sukience, którą miała od początku, skrzydełkach i dorobionej srebrnej aureoli.
- Nie zmarzniesz? - pytam. Jakoś nie wyobrażam sobie przebywania przez dłuższy czas w takim stroju przy tej temperaturze.
- I tak nie będę występować w kurtce. - Moja przyjaciółka wzrusza ramionami, a ja unoszę brew do góry. Kolejny powód, by nie występować w tym przedstawieniu. - Sukienka jest cieplejsza niż się zdaje.
Po tych słowach moja ruda koleżanka obraca się wokół własnej osi, a jej ubranie wiruje niczym płatek śniegu.
- To nie ja przemienię się w sopel lodu - oznajmiam, po czym wstaję i zasuwam za sobą krzesło. Biorę kubek i kieruję się do kranu, by go umyć, ale Cersei zastępuje mi drogę.
- Ja to wezmę, wy nie możecie się spóźnić. - Kobieta bierze ode mnie naczynie i rusza w stronę zlewu.
- Zanim większość mojego poziomu raczy przyjść, Jamie zdąży zmienić się w figurę lodową. - Naburmuszona mina mojej przyjaciółki mnie rozbawia. - Idę już, idę, ale nie marudź mi, że zamarzasz.
Archaniołek zadziera głowę i wychodzi przez drzwi, a ja wyjmuje z torby prezent dla niej, kładę go na blacie i wychodzę tuż za nią. Śnieg się trochę uspokoił, może tym razem nie będę wyglądać jak bałwanek?
Spoglądam na Jamie, która próbuje nie trząść się z zimna, przewracam tylko oczami. Czy warto cierpieć dla przedstawienia? Ja na pewno nie zamierzam.
- Ale cieplutko. - Otulam się mocniej kurtką, a Jamie patrzy na mnie wzrokiem, który ciska pioruny. - Chodźmy już, bo jeszcze umrzesz na hipotermię.
- Ciekawe skąd znasz takie terminy medyczne. - Moja przyjaciółka przewraca oczami. Po chwili zaczyna ruszać się w miejscu jakby miała ADHD (tak ten termin również znam), ale wiem, że to po to, by zachować ciepłotę ciała.
- Czytałam, gdzieś tam, nie wiem - bełkoczę. - Gdzieś słyszałam i tyle. Grunt, że wiem co to znaczy.
- Mhm... - mruczy rudowłosy anioł. Chwytam ją za rękę i zaczynam biec w stronę sceny. Na niej chociaż nie będzie wiało.
Muszę przyznać, że dekorację są ładne. Całkiem po prawej
stronie jest miejsce dla chóru, obok którego stoi pianino. Do instrumentu
przysiada się Kelly, jeden ze słynnych piesków Amelii. W chórze tuż obok jej
drugiego pieska stoi moja siostra. Wyglądają całkiem nieźle w tych niebieskich
szatach. W samym centrum znajduje się stajenka. W środku kartonowej budowli
jest stos siana. W tym roku najwidoczniej postanowili przywieźć zwierzęta
prosto z Bety, jednej z wiosek. Koło siana stoi grzecznie jakiś wół i dwie
owieczki, ciekawa jestem czy osła też udało im się załatwić? Po lewej stronie
jest kartonowy dom. Dekoracje wcale się ze sobą nie stykają, ponieważ scena
jest wielka, a na dodatek ma jeszcze pełno miejsca z przodu. U góry jest
zamocowane rusztowanie, na które wchodzi Jamie. Z tego, co pamiętam ma stamtąd
sfrunąć na linie. To w zasadzie jedyna rzecz, która w tej roli by mi się
podobała.
Wszyscy krzątają się po scenie, a ja po prostu stoję z boku i nucę jakąś dziwną piosenkę. Nie mam nic do przygotowania, musiałam jedynie załatwić mnóstwo opłatków, które mam teraz w koszyczku. Z całą pewnością na wszystkich widzów jeden czy dwa by nie starczyły.
Ludzie powoli zaczynają się schodzić. Aż dziwne, że jeszcze nie zrobili tu krzeseł, ale w zasadzie nikt nie wie ile ich dokładnie powinno być. Dla mnie to w sumie lepiej, bo zamiast przepychać się między krzesłami będę chodzić między ludźmi, którzy przynajmniej raczą mnie przepuścić.
Na szczęście scena znajduje się nieco wyżej, tak, by mniej więcej wszyscy widzieli przedstawienie. Gdzieś w czwartym rzędzie dostrzegam mojego wujka. Twarz ma jak zwykle poważną, choć próbuje ukrywać jej surowość. W ten dzień wszyscy wyglądają jakby nosili maski uprzejmości.
Ktoś zaczyna uderzać w bębny. Ich dźwięk roznosi się z równym rytmem, a widownia zaczyna się zbierać coraz szybciej. Po chwili rozbrzmiewają dzwony, a ja wchodzę za kotarę, która rozdziela scenę na część przeznaczoną na przedstawienie i część niedostępną dla widzów. I tak postanawiam wyglądać zza niej po boku, by widzieć choć trochę jasełek.
Gdy dzwony przestają bić, pozostaje tylko głuchy dźwięk. Po chwili Kelly zaczyna grać melodię do "Bóg się rodzi". Następnie chórek, począwszy od basów wyśpiewuje pierwsze wersy piosenki. Skończywszy na drugiej zwrotce, piesek Amelii gra kilka spokojnych i cichych dźwięków.
Jest to podkład do słów, które wypowiada jakiś chłopak z niższego poziomu.
- Zarządzony został ogólny spis ludności. Józef... - W tym czasie wszystkie światła skierowane są na miejsce, z którego wychodzi Jack, owinięty jakimś szalem i trzymający laskę. - Wraz ze swą towarzyszką Maryją... - Dołącza do niego Amelia, siedząca na koniu z długimi uszami. Zastanawiam się, które z tej dwójki bardziej przypomina osła. Dziewczyna jest ubrana w bardzo prostą jak na nią sukienkę, a także ma jakąś chustę na głowie. - Która była brzemienna udał się do Betlejem, miasta Dawidowego, z którego pochodził.
Kelly zaczyna przygrywać jakąś melodię, a Józef i Maryja przechodzą w tym czasie z jednego kąta sceny do drugiego i skrywają się za kotarą. Następnie dziewczyna zaczyna grać "Mędrcy świata monarchowie", a chór wtóruje jej śpiewem. W tym czasie tuż pod rusztowaniem u góry przemyka złoty poblask, przypominający gwiazdę. Zapewne zamontowali tam jakiś ekran.
- Patrzcie, cóż za dziwna gwiazda. - Zza kotary wylatuje Liam ubrany w zdobne szaty i niezliczoną ilość złotej biżuterii. Wygląda jakby napadł na sklep jubilerski. Po chwili dołączają do niego jacyś dwaj chłopcy, ubrani podobnie jak on. Nawet nie jestem pewna z jakiego są poziomu.
- To znak od Boga! - woła jeden z nich i unosi ręce w dziwnym geście. Przedrzeźniam jego słowa, ale podchodzi do mnie szybko jakaś dziewczyna i mnie ucisza.
- Musimy podążyć za tą gwiazdą. Ona zaprowadzi nas do tego, kto zostanie królem nieba i ziemi - oznajmia ten drugi. Przewracam tylko oczami.
- Ciekawe skąd to wiedział - mruczę po cichu, ale ta dziewczyna i tak znowu zwraca mi uwagę.
Mędrcy kiwają zgodnie głowami, po czym wybiegają ze sceny.
Melodia przygrywana przez pieska Amelii jest tym razem nieco żywsza. Chór zaczyna śpiewać "A wczora z wieczora", a na scenę wchodzą chłopcy i dziewczyny przebrani za pastuszków. Wszyscy albo udają, że pracują, albo ze sobą rozmawiają. Po chwili spoglądają na oświetlony punkt u góry, którym jest Jamie. Dziewczyna patrzy w dół z przestrachem, mimo to próbuje zachować powagę. Pastuszkowie udają przerażenie.
- Nie bójcie się - woła dziewczyna. Mam nadzieję, że widownia nie widzi strachu w jej oczach tak wyraźnie jak ja. - Mam dla was radosną wieść.
Jedna dziewczyna z pastuszków tak mocno rozdziawia gębę, że parskam śmiechem. Tym razem ucisza mnie jakiś chłopak.
- Czym jesteś? - pyta pastuszek. W jego głosie słychać drżenie, całkiem nieźle go moduluje.
- Jestem jednym z Archaniołów. Zwę się Gabriel - wymawia Jamie. Dziwnie to wygląda, gdy dziewczyna gra chłopaka, ale w zasadzie gorzej byłoby, gdyby było na odwrót.
- Czego chcesz? - zadaje pytanie pastuszka, która przed chwilą miała rozdziawioną gębę.
- Przynoszę wam radosną nowinę. - Moja przyjaciółka przechadza się w tę i z powrotem. Zaciska przy tym mocno rękę na linie, na której lada chwila ma zawisnąć. - W Betlejem, w stajni narodzi się wasz przyszły król. On was wybawi.
- Król ma się narodzić w stajni? - pyta kolejny pastuszek. Zadaje to pytanie takim tonem jakby był upośledzony umysłowo.
- Tak. - Jamie wzdycha kilka razy głęboko. Patrzy się w dół, a ja widzę w jej oczach panikę.
- Lina jest naciągnięta - szepczę bezgłośnie, gdy tylko łapię jej spojrzenie. Ona jedynie macha głową i zaczyna szybko łapać powietrze.
- To dziecko będzie waszym Zbawicielem, a więc śpieszcie mu na powitanie. - Rudowłosa zamyka oczy i zeskakuje z rusztowania. Lina niesie ją ku dołowi bardzo powoli. Gdy tylko jej nogi dotykają ziemi, wszystkie światła się wyłączają, a tle chór zaczyna śpiewać "Cichą noc".
Powoli robi się znów jasno, a na scenie ukazuje się jakiś chłopak przebrany za króla. Kelly zaczyna przygrywać dramatyczną muzykę i powoli zza kotary zaczyna wychodzić jakaś dziewczyna, ubrana na czerwono. Zastanawia mnie tylko jak przymocowała sobie te rogi do głosy.
Diablica stąpa bardzo powoli, ale po chwili (dokładnie w rytm muzyki) zaczyna biegać po scenie jak szalona. To przebiega tuż przy publiczności, to leci do chóru, to podbiega do kartonowego domku. W końcu jednak zatrzymuje się tuż przed królem, a melodia cichnie.
- Herodzie. - Kłania się dziewczyna. W zasadzie jak tak na nią patrzę, zastanawiam się czy nie zagrałabym takiej roli. To chyba jedyna na jaką mogłabym się zgodzić. - Do pałacu przybyli trzej mędrcy ze wschodu, aby się napoić. Myślę, że ich wieści Ci się nie spodobają.
- Niech wejdą. - Chłopak unosi rękę w geście przyzwolenia. Zza kotary wyłania się Liam i jego dwaj kompani. - Co was tu sprowadza?
- Podążamy za gwiazdą, która prowadzi nas do przyszłego króla - oznajmia ten idiota. Mimowolnie przewracam oczami.
Po twarzy Heroda widać, że ogarnia go gniew. Diablica podchodzi do niego i zaczyna go masować po ramieniu, szepcząc przy tym mu coś na ucho.
- Musicie się więc najeść i napoić przed dalszą podróżą. Mam nadzieję, że w drodze powrotnej zdacie mi relacje z waszego spotkania. - Chłopak uśmiecha się do króli i gestem zaprasza do siebie.
- Oczywiście - odpowiada jeden z pozostałych mędrców.
Światło znowu przygasa. W ciemności słychać dźwięk kopyt. Nagle jeden z reflektorów zaczyna świecić na miejsce, gdzie Jack prowadzi osła, na którym siedzi Amelia.
- Józefie, już czas - mówi dziewczyna, po czym chwyta się za brzuch. Jack udaje przerażenie i ciągnie osła w stronę kartonowego domu. Chłopak puka kilka razy, w końcu wycięte w kartonie drzwi się otwierają i wychodzi z nich jego brat.
- Czego tu szukacie? - pyta chłopak mojej siostry. Nie mam pojęcia jak brzmiało jego imię.
- Moja żona właśnie rodzi, czy mógłbyś udzielić nam dachu nad głową? - mówi Jack błagalnym tonem.
Jego brat tylko kręci głową i zasłania swój dom.
- Mój dom jest już pełen, przykro mi. - Chłopak spogląda na Amelię, która patrzy na niego strasznie proszącym wzrokiem. Jej słodkie oczka emanują takim lizusostwem, że dostrzegam to stąd i zapewne widzowie w pierwszych rzędach też to dostrzegają. Chłopak Jade wzdycha. - Za domem znajduje się moja stajnia, możecie się tam schronić.
- Dziękuję - odpowiada słodko Maryja.
Światło znowu się ściemnia, a chór zaczyna śpiewać "Nie było miejsca dla ciebie". Z ciemności wyłania się jakaś kropka światła. Jest nią Cameron, który trzyma świece. Po chwili podchodzą do niego jakieś dwie postacie i odpalają ogień do swoich świec. Cała trójka zaczyna chodzić w kółko, po czym staje tuż przed publicznością i unosi świece do góry. Następnie wszyscy na raz się odwracają i kładą swe świece tuż przed stajenką.
Reflektor oświetla teraz tamten obszar. Amelia trzyma w rękach porcelanową lalkę udającą dzieciątko. Obok niej siedzi Jack, który ma położoną rękę na jej ramieniu. Po chwili Kelly zaczyna przygrywać melodię do "Gdy śliczna panna".
Józef głaszcze Maryję po policzku i zaczyna śpiewać pierwsze dwa wersy. Pozostałe dwa dośpiewuje Amelia spoglądając czule na syna. Muszę przyznać, że ta dziewczyna umie śpiewać. Jest to chyba jedyna rzecz, której jej zazdroszczę.
Po kolędzie do stajni wbiega cały tłum pastuszków. Jack unosi się z niepewną miną i zasłania swym ciałem swoją dziewczynę.
- Przyszliśmy zobaczyć króla - woła któryś z pastuszków. - Anioł powiedział, że go tu znajdziemy.
Chłopak spogląda na Amelię, która uśmiecha się promiennie, po czym wstaje i podchodzi do pastuszka, podając mu przy tym lalkę. Ten całuje ją w główkę i ostrożnie podaje do następnej osoby. Ta czynność się powtarza aż wszyscy pastuszkowie nie pocałują dzieciątka.
Gdy tylko Maryja odzyskuje lalkę, na scenę wchodzą znów trzej królowie, którzy po kolei klękają u jej stóp.
- Przywiodła nas tu gwiazda. Panie, pragniemy złożyć Ci w ofierze te dary - mówi Liam.
Jeden z jego towarzyszy wstaje i tuż przed Amelią stawia woreczek wypełniony złotymi monetami.
- Złoto - oznajmia, po czym cofa się do tyłu.
Drugi towarzysz powtarza jego czynność, z tą różnicą, że zamiast "złoto" wymawia "kadzidło". Po nich przychodzi kolej na Liama.
- Mirra.
Po jego słowach na scenie znów zapanowuje mrok, a chór zaczyna śpiewać "Ach ubogi żłobie". Po chwili podchodzi do mnie jakaś dziewczyna i wypycha mnie za scenę, mówiąc przy tym "twoja kolej". Przewracam oczami i schodzę w tłum po stopniach. Zaczynam podchodzić po kolei do każdego, podając mu do ułamania opłatek i życząc "Wesołych Świąt". Gdy widzę tę ilość osób, która jest jeszcze przede mną, zaczynam się zastanawiać czy nie lepiej byłoby serio grać tę diablicę.
Po chwili światła rozbłyskują się, a na scenie pojawia się postać, o której przed chwilą wspomniałam, a wraz z nią Herod.
- Oszukali mnie! - wrzeszczy chłopak. Dziewczyna powoli podchodzi do niego, by chwycić go za ramiona, ale on ją odpycha. - To ja jestem królem, a nie jakieś dziecko!
- Spokojnie. Dziecka wcale nie tak trudno się pozbyć, zwłaszcza gdy się jest królem - mówi dźwięcznie dziewczyna. Wyraz twarzy Heroda staje się uśmiechnięty.
- Straż! - krzyczy, a na scenę wbiega dwóch chłopaków ubranych jak nasi strażnicy. - Macie zabić wszystkich chłopców w Betlejem do lat dwóch, czy to jasne?
Strażnicy spoglądają po sobie z przestrachem w oczach.
- Czy to jasne?! - Powtarza ostrzej chłopak.
- Tak jest - oznajmiają obydwaj na raz.
Reflektory wskazują teraz z powrotem na stajenkę, w której jest tylko Maryja, Józef i dzieciątko, śpiący na sianie. Zza żółtego stosu wychodzi Jamie i podchodzi do Jacka.
- Józefie, musisz uciekać - mówi, schylając się nad jego uchem. - Uciekaj do Egiptu.
Józef otwiera oczy i zaczyna się rozglądać, a anioł w tym czasie chowa się z powrotem za siano. Chłopak natychmiast budzi Amelie, wsadza ją na osła i rusza z nią i dzieciątkiem na drugi koniec sceny, wchodząc za kotarę.
Ja w tym czasie dzielę się opłatkiem z jakąś kobietą. Gdy podchodzę do następnej osoby, przychodzi do niej synek.
- Mamo, czy Mikołaj przyniesie prezenty? - pyta.
- Nie bluźnij. Święty Mikołaj nie istnieje, skąd wziąłeś taki durny przesąd? - Kobieta zadziera głowę i dalej patrzy na scenę, na którą powoli zaczynają wychodzić wszyscy grający.
Chłopczyk zaczyna płakać. Przewracam oczami. To tylko dodatkowa tradycja, a nie łamanie jakiś przepisów.
- Mogłabyś się pośpieszyć? - Jakiś lekko naburmuszony facet przede mną wyciąga rękę po opłatek.
- Oczywiście. - Uśmiecham się do niego. - Wesołych Świąt.
Mężczyzna ułamuje kawałek opłatka, a chłopczyk w tym czasie jest ciągnięty gdzieś przez matkę. Wciskam w ręce faceta cały koszyk.
- Jak pan tak lubi opłatki, może się pan podzielić z resztą widzów. - Nie słucham co do mnie krzyczy tylko ruszam powoli za tamtym chłopcem. W tym czasie na scenie wszyscy występujący kończą śpiewać "Dzisiaj w Betlejem" i się kłaniają. Wśród tłumu rozbrzmiewają oklaski.
Ludzie się rozstępują i wracają do swoich domów, a ja podążam w ślad za małym chłopcem i jego matką. Nie mieszkają daleko, po kilkudziesięciu metrach wchodzą do jakiegoś domu. Uśmiecham się pod nosem i puszczam pędem do swojego własnego mieszkania, w którym czeka mnie ponowne dzielenie się opłatkiem.
Wszyscy krzątają się po scenie, a ja po prostu stoję z boku i nucę jakąś dziwną piosenkę. Nie mam nic do przygotowania, musiałam jedynie załatwić mnóstwo opłatków, które mam teraz w koszyczku. Z całą pewnością na wszystkich widzów jeden czy dwa by nie starczyły.
Ludzie powoli zaczynają się schodzić. Aż dziwne, że jeszcze nie zrobili tu krzeseł, ale w zasadzie nikt nie wie ile ich dokładnie powinno być. Dla mnie to w sumie lepiej, bo zamiast przepychać się między krzesłami będę chodzić między ludźmi, którzy przynajmniej raczą mnie przepuścić.
Na szczęście scena znajduje się nieco wyżej, tak, by mniej więcej wszyscy widzieli przedstawienie. Gdzieś w czwartym rzędzie dostrzegam mojego wujka. Twarz ma jak zwykle poważną, choć próbuje ukrywać jej surowość. W ten dzień wszyscy wyglądają jakby nosili maski uprzejmości.
Ktoś zaczyna uderzać w bębny. Ich dźwięk roznosi się z równym rytmem, a widownia zaczyna się zbierać coraz szybciej. Po chwili rozbrzmiewają dzwony, a ja wchodzę za kotarę, która rozdziela scenę na część przeznaczoną na przedstawienie i część niedostępną dla widzów. I tak postanawiam wyglądać zza niej po boku, by widzieć choć trochę jasełek.
Gdy dzwony przestają bić, pozostaje tylko głuchy dźwięk. Po chwili Kelly zaczyna grać melodię do "Bóg się rodzi". Następnie chórek, począwszy od basów wyśpiewuje pierwsze wersy piosenki. Skończywszy na drugiej zwrotce, piesek Amelii gra kilka spokojnych i cichych dźwięków.
Jest to podkład do słów, które wypowiada jakiś chłopak z niższego poziomu.
- Zarządzony został ogólny spis ludności. Józef... - W tym czasie wszystkie światła skierowane są na miejsce, z którego wychodzi Jack, owinięty jakimś szalem i trzymający laskę. - Wraz ze swą towarzyszką Maryją... - Dołącza do niego Amelia, siedząca na koniu z długimi uszami. Zastanawiam się, które z tej dwójki bardziej przypomina osła. Dziewczyna jest ubrana w bardzo prostą jak na nią sukienkę, a także ma jakąś chustę na głowie. - Która była brzemienna udał się do Betlejem, miasta Dawidowego, z którego pochodził.
Kelly zaczyna przygrywać jakąś melodię, a Józef i Maryja przechodzą w tym czasie z jednego kąta sceny do drugiego i skrywają się za kotarą. Następnie dziewczyna zaczyna grać "Mędrcy świata monarchowie", a chór wtóruje jej śpiewem. W tym czasie tuż pod rusztowaniem u góry przemyka złoty poblask, przypominający gwiazdę. Zapewne zamontowali tam jakiś ekran.
- Patrzcie, cóż za dziwna gwiazda. - Zza kotary wylatuje Liam ubrany w zdobne szaty i niezliczoną ilość złotej biżuterii. Wygląda jakby napadł na sklep jubilerski. Po chwili dołączają do niego jacyś dwaj chłopcy, ubrani podobnie jak on. Nawet nie jestem pewna z jakiego są poziomu.
- To znak od Boga! - woła jeden z nich i unosi ręce w dziwnym geście. Przedrzeźniam jego słowa, ale podchodzi do mnie szybko jakaś dziewczyna i mnie ucisza.
- Musimy podążyć za tą gwiazdą. Ona zaprowadzi nas do tego, kto zostanie królem nieba i ziemi - oznajmia ten drugi. Przewracam tylko oczami.
- Ciekawe skąd to wiedział - mruczę po cichu, ale ta dziewczyna i tak znowu zwraca mi uwagę.
Mędrcy kiwają zgodnie głowami, po czym wybiegają ze sceny.
Melodia przygrywana przez pieska Amelii jest tym razem nieco żywsza. Chór zaczyna śpiewać "A wczora z wieczora", a na scenę wchodzą chłopcy i dziewczyny przebrani za pastuszków. Wszyscy albo udają, że pracują, albo ze sobą rozmawiają. Po chwili spoglądają na oświetlony punkt u góry, którym jest Jamie. Dziewczyna patrzy w dół z przestrachem, mimo to próbuje zachować powagę. Pastuszkowie udają przerażenie.
- Nie bójcie się - woła dziewczyna. Mam nadzieję, że widownia nie widzi strachu w jej oczach tak wyraźnie jak ja. - Mam dla was radosną wieść.
Jedna dziewczyna z pastuszków tak mocno rozdziawia gębę, że parskam śmiechem. Tym razem ucisza mnie jakiś chłopak.
- Czym jesteś? - pyta pastuszek. W jego głosie słychać drżenie, całkiem nieźle go moduluje.
- Jestem jednym z Archaniołów. Zwę się Gabriel - wymawia Jamie. Dziwnie to wygląda, gdy dziewczyna gra chłopaka, ale w zasadzie gorzej byłoby, gdyby było na odwrót.
- Czego chcesz? - zadaje pytanie pastuszka, która przed chwilą miała rozdziawioną gębę.
- Przynoszę wam radosną nowinę. - Moja przyjaciółka przechadza się w tę i z powrotem. Zaciska przy tym mocno rękę na linie, na której lada chwila ma zawisnąć. - W Betlejem, w stajni narodzi się wasz przyszły król. On was wybawi.
- Król ma się narodzić w stajni? - pyta kolejny pastuszek. Zadaje to pytanie takim tonem jakby był upośledzony umysłowo.
- Tak. - Jamie wzdycha kilka razy głęboko. Patrzy się w dół, a ja widzę w jej oczach panikę.
- Lina jest naciągnięta - szepczę bezgłośnie, gdy tylko łapię jej spojrzenie. Ona jedynie macha głową i zaczyna szybko łapać powietrze.
- To dziecko będzie waszym Zbawicielem, a więc śpieszcie mu na powitanie. - Rudowłosa zamyka oczy i zeskakuje z rusztowania. Lina niesie ją ku dołowi bardzo powoli. Gdy tylko jej nogi dotykają ziemi, wszystkie światła się wyłączają, a tle chór zaczyna śpiewać "Cichą noc".
Powoli robi się znów jasno, a na scenie ukazuje się jakiś chłopak przebrany za króla. Kelly zaczyna przygrywać dramatyczną muzykę i powoli zza kotary zaczyna wychodzić jakaś dziewczyna, ubrana na czerwono. Zastanawia mnie tylko jak przymocowała sobie te rogi do głosy.
Diablica stąpa bardzo powoli, ale po chwili (dokładnie w rytm muzyki) zaczyna biegać po scenie jak szalona. To przebiega tuż przy publiczności, to leci do chóru, to podbiega do kartonowego domku. W końcu jednak zatrzymuje się tuż przed królem, a melodia cichnie.
- Herodzie. - Kłania się dziewczyna. W zasadzie jak tak na nią patrzę, zastanawiam się czy nie zagrałabym takiej roli. To chyba jedyna na jaką mogłabym się zgodzić. - Do pałacu przybyli trzej mędrcy ze wschodu, aby się napoić. Myślę, że ich wieści Ci się nie spodobają.
- Niech wejdą. - Chłopak unosi rękę w geście przyzwolenia. Zza kotary wyłania się Liam i jego dwaj kompani. - Co was tu sprowadza?
- Podążamy za gwiazdą, która prowadzi nas do przyszłego króla - oznajmia ten idiota. Mimowolnie przewracam oczami.
Po twarzy Heroda widać, że ogarnia go gniew. Diablica podchodzi do niego i zaczyna go masować po ramieniu, szepcząc przy tym mu coś na ucho.
- Musicie się więc najeść i napoić przed dalszą podróżą. Mam nadzieję, że w drodze powrotnej zdacie mi relacje z waszego spotkania. - Chłopak uśmiecha się do króli i gestem zaprasza do siebie.
- Oczywiście - odpowiada jeden z pozostałych mędrców.
Światło znowu przygasa. W ciemności słychać dźwięk kopyt. Nagle jeden z reflektorów zaczyna świecić na miejsce, gdzie Jack prowadzi osła, na którym siedzi Amelia.
- Józefie, już czas - mówi dziewczyna, po czym chwyta się za brzuch. Jack udaje przerażenie i ciągnie osła w stronę kartonowego domu. Chłopak puka kilka razy, w końcu wycięte w kartonie drzwi się otwierają i wychodzi z nich jego brat.
- Czego tu szukacie? - pyta chłopak mojej siostry. Nie mam pojęcia jak brzmiało jego imię.
- Moja żona właśnie rodzi, czy mógłbyś udzielić nam dachu nad głową? - mówi Jack błagalnym tonem.
Jego brat tylko kręci głową i zasłania swój dom.
- Mój dom jest już pełen, przykro mi. - Chłopak spogląda na Amelię, która patrzy na niego strasznie proszącym wzrokiem. Jej słodkie oczka emanują takim lizusostwem, że dostrzegam to stąd i zapewne widzowie w pierwszych rzędach też to dostrzegają. Chłopak Jade wzdycha. - Za domem znajduje się moja stajnia, możecie się tam schronić.
- Dziękuję - odpowiada słodko Maryja.
Światło znowu się ściemnia, a chór zaczyna śpiewać "Nie było miejsca dla ciebie". Z ciemności wyłania się jakaś kropka światła. Jest nią Cameron, który trzyma świece. Po chwili podchodzą do niego jakieś dwie postacie i odpalają ogień do swoich świec. Cała trójka zaczyna chodzić w kółko, po czym staje tuż przed publicznością i unosi świece do góry. Następnie wszyscy na raz się odwracają i kładą swe świece tuż przed stajenką.
Reflektor oświetla teraz tamten obszar. Amelia trzyma w rękach porcelanową lalkę udającą dzieciątko. Obok niej siedzi Jack, który ma położoną rękę na jej ramieniu. Po chwili Kelly zaczyna przygrywać melodię do "Gdy śliczna panna".
Józef głaszcze Maryję po policzku i zaczyna śpiewać pierwsze dwa wersy. Pozostałe dwa dośpiewuje Amelia spoglądając czule na syna. Muszę przyznać, że ta dziewczyna umie śpiewać. Jest to chyba jedyna rzecz, której jej zazdroszczę.
Po kolędzie do stajni wbiega cały tłum pastuszków. Jack unosi się z niepewną miną i zasłania swym ciałem swoją dziewczynę.
- Przyszliśmy zobaczyć króla - woła któryś z pastuszków. - Anioł powiedział, że go tu znajdziemy.
Chłopak spogląda na Amelię, która uśmiecha się promiennie, po czym wstaje i podchodzi do pastuszka, podając mu przy tym lalkę. Ten całuje ją w główkę i ostrożnie podaje do następnej osoby. Ta czynność się powtarza aż wszyscy pastuszkowie nie pocałują dzieciątka.
Gdy tylko Maryja odzyskuje lalkę, na scenę wchodzą znów trzej królowie, którzy po kolei klękają u jej stóp.
- Przywiodła nas tu gwiazda. Panie, pragniemy złożyć Ci w ofierze te dary - mówi Liam.
Jeden z jego towarzyszy wstaje i tuż przed Amelią stawia woreczek wypełniony złotymi monetami.
- Złoto - oznajmia, po czym cofa się do tyłu.
Drugi towarzysz powtarza jego czynność, z tą różnicą, że zamiast "złoto" wymawia "kadzidło". Po nich przychodzi kolej na Liama.
- Mirra.
Po jego słowach na scenie znów zapanowuje mrok, a chór zaczyna śpiewać "Ach ubogi żłobie". Po chwili podchodzi do mnie jakaś dziewczyna i wypycha mnie za scenę, mówiąc przy tym "twoja kolej". Przewracam oczami i schodzę w tłum po stopniach. Zaczynam podchodzić po kolei do każdego, podając mu do ułamania opłatek i życząc "Wesołych Świąt". Gdy widzę tę ilość osób, która jest jeszcze przede mną, zaczynam się zastanawiać czy nie lepiej byłoby serio grać tę diablicę.
Po chwili światła rozbłyskują się, a na scenie pojawia się postać, o której przed chwilą wspomniałam, a wraz z nią Herod.
- Oszukali mnie! - wrzeszczy chłopak. Dziewczyna powoli podchodzi do niego, by chwycić go za ramiona, ale on ją odpycha. - To ja jestem królem, a nie jakieś dziecko!
- Spokojnie. Dziecka wcale nie tak trudno się pozbyć, zwłaszcza gdy się jest królem - mówi dźwięcznie dziewczyna. Wyraz twarzy Heroda staje się uśmiechnięty.
- Straż! - krzyczy, a na scenę wbiega dwóch chłopaków ubranych jak nasi strażnicy. - Macie zabić wszystkich chłopców w Betlejem do lat dwóch, czy to jasne?
Strażnicy spoglądają po sobie z przestrachem w oczach.
- Czy to jasne?! - Powtarza ostrzej chłopak.
- Tak jest - oznajmiają obydwaj na raz.
Reflektory wskazują teraz z powrotem na stajenkę, w której jest tylko Maryja, Józef i dzieciątko, śpiący na sianie. Zza żółtego stosu wychodzi Jamie i podchodzi do Jacka.
- Józefie, musisz uciekać - mówi, schylając się nad jego uchem. - Uciekaj do Egiptu.
Józef otwiera oczy i zaczyna się rozglądać, a anioł w tym czasie chowa się z powrotem za siano. Chłopak natychmiast budzi Amelie, wsadza ją na osła i rusza z nią i dzieciątkiem na drugi koniec sceny, wchodząc za kotarę.
Ja w tym czasie dzielę się opłatkiem z jakąś kobietą. Gdy podchodzę do następnej osoby, przychodzi do niej synek.
- Mamo, czy Mikołaj przyniesie prezenty? - pyta.
- Nie bluźnij. Święty Mikołaj nie istnieje, skąd wziąłeś taki durny przesąd? - Kobieta zadziera głowę i dalej patrzy na scenę, na którą powoli zaczynają wychodzić wszyscy grający.
Chłopczyk zaczyna płakać. Przewracam oczami. To tylko dodatkowa tradycja, a nie łamanie jakiś przepisów.
- Mogłabyś się pośpieszyć? - Jakiś lekko naburmuszony facet przede mną wyciąga rękę po opłatek.
- Oczywiście. - Uśmiecham się do niego. - Wesołych Świąt.
Mężczyzna ułamuje kawałek opłatka, a chłopczyk w tym czasie jest ciągnięty gdzieś przez matkę. Wciskam w ręce faceta cały koszyk.
- Jak pan tak lubi opłatki, może się pan podzielić z resztą widzów. - Nie słucham co do mnie krzyczy tylko ruszam powoli za tamtym chłopcem. W tym czasie na scenie wszyscy występujący kończą śpiewać "Dzisiaj w Betlejem" i się kłaniają. Wśród tłumu rozbrzmiewają oklaski.
Ludzie się rozstępują i wracają do swoich domów, a ja podążam w ślad za małym chłopcem i jego matką. Nie mieszkają daleko, po kilkudziesięciu metrach wchodzą do jakiegoś domu. Uśmiecham się pod nosem i puszczam pędem do swojego własnego mieszkania, w którym czeka mnie ponowne dzielenie się opłatkiem.
Po kolejnym odśpiewaniu kolęd, kolejnym dzieleniu się
opłatkiem, zjedzeniu wigilijnej kolacji i rozpakowaniu prezentów mam w końcu
czas wolny. Wychodzę więc na dwór, mimo dosyć późnej pory i kieruję się w
stronę domu Jamie. Większość światełek już świeci, więc okolica wygląda
pięknie. Ciemność nocy oświetlają kolorowe kropki na prawie każdym z mijanych
przeze mnie budynków.
Mały dom mojej przyjaciółki również jest w tym momencie urokliwy. Pukam, a w drzwiach od razu staje rudowłosa.
- Jak latanie? - Szczerze się do niej, na co odpowiada przewróceniem oczu.
- Jak dzielenie się opłatkiem? - pyta, zapraszając mnie do środka.
- Świetnie, dotrwałam do połowy.
- Słucham? - Mina mojej przyjaciółki jest tak zabawna, że zaczynam uśmiechać się jeszcze mocniej.
- Chyba nie sądziłaś, że podzielę się ze wszystkimi. Oderwał mnie mały chłopiec. A właśnie... - Spoglądam na nią uważnie. - Nie chciałabyś się przebrać za świętego Mikołaja, by zrobić malcowi przyjemność?
- Co? - Krzywi się Jamie. - Co ty znowu wymyśliłaś? Kto teraz wierzy w Mikołaja? Musiałby czytać książki, a takich osób jest mało. Zresztą jak nas złapią, ukażą nas na placu.
- Hmm... właśnie dam mu jakąś książkę, dobra myśl - mówię. Po czym patrzę na nią w lekką drwiną w oczach. - Tchórz.
- Molly, no ej. Wiesz dobrze, że to durny wymysł - broni się Jamie. Uśmiecham się pod nosem i wstaję z krzesła.
- To zrobię to sama - oznajmiam, po czym wychodzę.
Idę prosto do sklepu z ubraniami. Kobiecina, która tam pracuje to znajoma mojej ciotki, więc nie powinna mi robić wyrzutów, że proszę ją o otwarcie sklepu o tej porze.
Pukam do drzwi z napisem "zamknięte". W końcu pojawia się w nich zmęczona twarz pokryta zmarszczkami.
- Molly? - pytają wargi. Po chwili drzwi się otwierają i widzę całą postać. - Co się stało?
- Czy mogłabym na szybko kupić jakąś czerwoną kurtkę i czerwoną czapkę? - Uśmiecham się szeroko do kobiety i wyciągam z kieszeni kilka grubszych banknotów. - Wiesz, że ja szybko kupuję.
- Jasne. - Oczy kobiety stają się szerokie niczym złote monety.
Szybko przebiegam wzrokiem po wszystkich półkach. Natrafiam na czerwoną czapkę, która wygląda na za dużą jak na moją głowę. Będzie idealna. Biorę ją w ręce i rozglądam się dalej w poszukiwaniu odpowiedniej kurtki. Jedyne co rzuca mi się w oczy to czerwony kożuch. Uśmiecham się pod nosem, jak na sztucznego Mikołaja te rzeczy są całkiem w porządku. Ściągam swoje ciuchy i zakładam te, które przed chwilą wzięłam, po czym wybiegam ze sklepu, wołając przy tym "dzięki" do sprzedawczyni.
Moim następnym przystankiem jest moja własna piwnica. Wejście znajduje się na zewnątrz, więc nie boję się, że zwrócę uwagę któregoś z domowników. Niestety nasza piwnica jest zawalona rupieciami. Drewno, węgiel, stare zabawki, ale sanki również są. Może to nie wielkie sanie świętego Mikołaja, jak z książkowych obrazków, ale zawsze to coś. Wyciągam więc je spod sterty drewnianych belek, przewracając się przy tym na plecy. Po raz kolejny się cieszę, że nie noszę szpilek tylko zwykłe koturny. Wstaję, otrzepuję się i zabieram sanki ze sobą. Na szczęście na dworze jest pełno śniegu, więc nie muszę nosić tego pojazdu w rękach tylko mogę ciągnąć po ziemi.
Zastanawiam się skąd wezmę te całe renifery. Nie wiem nawet dokładnie jak wyglądają. Wiem, że to zwierzęta z rogami, które ciągną sanie. Do pociągu, gdy byłam mała używaliśmy psów. Przywiązywaliśmy je specjalnym sznurem i ciągnęły one nas wraz z saniami. Postanawiam więc wziąć kilka tych zwierząt i doczepić im jakoś patyki, by wyglądały jak rogi.
Psów nikt dziś nie pilnuje. Strażnicy również mają wolne z powodu wigilii. Mam więc ułatwione zadanie. Odciągam jednego zwierzaka, chwytam jakieś dwa mocniejsze patyki i próbuje mu je jakoś przyczepić. Po chwili zdejmuje swój szal i drę go na dwie części. Jedną z nich obwiązuje patyk i ucho psa, szczerze mówiąc coś nie bardzo to wygląda.
- Co ty robisz? - Słyszę rozbawiony głos Jamie. Obracam się momentalnie i widzę przed sobą rudego skrzata ubranego na zielono.
- Skąd wzięłaś te ciuchy? - Obrzucam ją wzrokiem od dołu do góry. - Za kogo ty się przebrałaś?
- Za elfa. To pomocnik świętego Mikołaja. A ubrania mam od babci, ona ma pełno rupieci - odpowiada moja przyjaciółka. Po chwili jej kąciki ust znów wędrują ku górze. - A może wyjaśnisz mi, co ty robisz?
- Renifery - odpowiadam, a Jamie wybucha śmiechem. Na co przewracam oczami.
- One inaczej wyglądały. Dobrze, że ty chociaż przypominasz tę postać, którą chcesz udawać.
- Wymądrzasz się, bo czytasz wiele książek. Powiedz mi teraz jaka jest szansa, by ten dzieciak też wiedział jak wyglądają te zwierzaki? - pytam, a moja przyjaciółka otwiera szeroko oczy ze zdziwienia. O tym mądrala nie pomyślała.
- No dobra, ale te patyki przymocujemy im inaczej - oznajmia elf, po czym podchodzi do zwierzaka i wyjmuje taśmę klejącą.
- Ciekawe jak to potem odkleisz? - Przewracam oczami. Jamie wzrusza ramionami i dalej mocuje patyk. - No weź, będzie go to boleć.
- Ciesz się, że nie używam kleju. Jakoś to potem odczepię.
Jej słowa jakoś nie bardzo mnie przekonują, ale zabawa w świętego Mikołaja była w końcu moim pomysłem.
Gdy w końcu wystarczająca ilość psów ma już swoje rogi, przywiązuję je do sań liną, którą również wzięła ze sobą moja przyjaciółka. Po chwili ze swojej torby wyjmuje końcówkę od mopa.
- A to niby po co? - Krzywię się.
- Święty Mikołaj miał brodę - odpowiada dziewczyna, a ja wzdycham. Po chwili mam na sobie prowizoryczną, białą brodę.
Następnie Jamie wyjmuje ze swojej naprawdę bardzo pojemnej torby jakieś poduszki i upychamy je na moim brzuchu pod kożuchem. Powiedziałabym raczej, że wyglądam na kobietę w ciąży niż przejedzoną słodyczami.
- Ciekawe co ty tam jeszcze wzięłaś? - pytam, co wywołuje uśmiech na jej twarzy.
- Prezent dla chłopca. - Dziewczyna wyjmuje ze swojej torby pakunek. No tak, zapomniałam kupić książki. - "Grzech nieidealności". Powinna się spodobać, mamy w bibliotece jeszcze jeden egzemplarz.
- Ty na serio czytałaś wszystkie książki stamtąd?
- Nie, no co ty. Ale to dla mnie trochę taki raj. - Dziewczyna szczerzy się jak głupia, myśląc o swoich książkach. - Teraz wytłumacz mi jak zamierzasz sprawić, by ten chłopak cię widział, ale jego matka już nie.
- Właśnie w tym będziesz mi potrzebna.
Mały dom mojej przyjaciółki również jest w tym momencie urokliwy. Pukam, a w drzwiach od razu staje rudowłosa.
- Jak latanie? - Szczerze się do niej, na co odpowiada przewróceniem oczu.
- Jak dzielenie się opłatkiem? - pyta, zapraszając mnie do środka.
- Świetnie, dotrwałam do połowy.
- Słucham? - Mina mojej przyjaciółki jest tak zabawna, że zaczynam uśmiechać się jeszcze mocniej.
- Chyba nie sądziłaś, że podzielę się ze wszystkimi. Oderwał mnie mały chłopiec. A właśnie... - Spoglądam na nią uważnie. - Nie chciałabyś się przebrać za świętego Mikołaja, by zrobić malcowi przyjemność?
- Co? - Krzywi się Jamie. - Co ty znowu wymyśliłaś? Kto teraz wierzy w Mikołaja? Musiałby czytać książki, a takich osób jest mało. Zresztą jak nas złapią, ukażą nas na placu.
- Hmm... właśnie dam mu jakąś książkę, dobra myśl - mówię. Po czym patrzę na nią w lekką drwiną w oczach. - Tchórz.
- Molly, no ej. Wiesz dobrze, że to durny wymysł - broni się Jamie. Uśmiecham się pod nosem i wstaję z krzesła.
- To zrobię to sama - oznajmiam, po czym wychodzę.
Idę prosto do sklepu z ubraniami. Kobiecina, która tam pracuje to znajoma mojej ciotki, więc nie powinna mi robić wyrzutów, że proszę ją o otwarcie sklepu o tej porze.
Pukam do drzwi z napisem "zamknięte". W końcu pojawia się w nich zmęczona twarz pokryta zmarszczkami.
- Molly? - pytają wargi. Po chwili drzwi się otwierają i widzę całą postać. - Co się stało?
- Czy mogłabym na szybko kupić jakąś czerwoną kurtkę i czerwoną czapkę? - Uśmiecham się szeroko do kobiety i wyciągam z kieszeni kilka grubszych banknotów. - Wiesz, że ja szybko kupuję.
- Jasne. - Oczy kobiety stają się szerokie niczym złote monety.
Szybko przebiegam wzrokiem po wszystkich półkach. Natrafiam na czerwoną czapkę, która wygląda na za dużą jak na moją głowę. Będzie idealna. Biorę ją w ręce i rozglądam się dalej w poszukiwaniu odpowiedniej kurtki. Jedyne co rzuca mi się w oczy to czerwony kożuch. Uśmiecham się pod nosem, jak na sztucznego Mikołaja te rzeczy są całkiem w porządku. Ściągam swoje ciuchy i zakładam te, które przed chwilą wzięłam, po czym wybiegam ze sklepu, wołając przy tym "dzięki" do sprzedawczyni.
Moim następnym przystankiem jest moja własna piwnica. Wejście znajduje się na zewnątrz, więc nie boję się, że zwrócę uwagę któregoś z domowników. Niestety nasza piwnica jest zawalona rupieciami. Drewno, węgiel, stare zabawki, ale sanki również są. Może to nie wielkie sanie świętego Mikołaja, jak z książkowych obrazków, ale zawsze to coś. Wyciągam więc je spod sterty drewnianych belek, przewracając się przy tym na plecy. Po raz kolejny się cieszę, że nie noszę szpilek tylko zwykłe koturny. Wstaję, otrzepuję się i zabieram sanki ze sobą. Na szczęście na dworze jest pełno śniegu, więc nie muszę nosić tego pojazdu w rękach tylko mogę ciągnąć po ziemi.
Zastanawiam się skąd wezmę te całe renifery. Nie wiem nawet dokładnie jak wyglądają. Wiem, że to zwierzęta z rogami, które ciągną sanie. Do pociągu, gdy byłam mała używaliśmy psów. Przywiązywaliśmy je specjalnym sznurem i ciągnęły one nas wraz z saniami. Postanawiam więc wziąć kilka tych zwierząt i doczepić im jakoś patyki, by wyglądały jak rogi.
Psów nikt dziś nie pilnuje. Strażnicy również mają wolne z powodu wigilii. Mam więc ułatwione zadanie. Odciągam jednego zwierzaka, chwytam jakieś dwa mocniejsze patyki i próbuje mu je jakoś przyczepić. Po chwili zdejmuje swój szal i drę go na dwie części. Jedną z nich obwiązuje patyk i ucho psa, szczerze mówiąc coś nie bardzo to wygląda.
- Co ty robisz? - Słyszę rozbawiony głos Jamie. Obracam się momentalnie i widzę przed sobą rudego skrzata ubranego na zielono.
- Skąd wzięłaś te ciuchy? - Obrzucam ją wzrokiem od dołu do góry. - Za kogo ty się przebrałaś?
- Za elfa. To pomocnik świętego Mikołaja. A ubrania mam od babci, ona ma pełno rupieci - odpowiada moja przyjaciółka. Po chwili jej kąciki ust znów wędrują ku górze. - A może wyjaśnisz mi, co ty robisz?
- Renifery - odpowiadam, a Jamie wybucha śmiechem. Na co przewracam oczami.
- One inaczej wyglądały. Dobrze, że ty chociaż przypominasz tę postać, którą chcesz udawać.
- Wymądrzasz się, bo czytasz wiele książek. Powiedz mi teraz jaka jest szansa, by ten dzieciak też wiedział jak wyglądają te zwierzaki? - pytam, a moja przyjaciółka otwiera szeroko oczy ze zdziwienia. O tym mądrala nie pomyślała.
- No dobra, ale te patyki przymocujemy im inaczej - oznajmia elf, po czym podchodzi do zwierzaka i wyjmuje taśmę klejącą.
- Ciekawe jak to potem odkleisz? - Przewracam oczami. Jamie wzrusza ramionami i dalej mocuje patyk. - No weź, będzie go to boleć.
- Ciesz się, że nie używam kleju. Jakoś to potem odczepię.
Jej słowa jakoś nie bardzo mnie przekonują, ale zabawa w świętego Mikołaja była w końcu moim pomysłem.
Gdy w końcu wystarczająca ilość psów ma już swoje rogi, przywiązuję je do sań liną, którą również wzięła ze sobą moja przyjaciółka. Po chwili ze swojej torby wyjmuje końcówkę od mopa.
- A to niby po co? - Krzywię się.
- Święty Mikołaj miał brodę - odpowiada dziewczyna, a ja wzdycham. Po chwili mam na sobie prowizoryczną, białą brodę.
Następnie Jamie wyjmuje ze swojej naprawdę bardzo pojemnej torby jakieś poduszki i upychamy je na moim brzuchu pod kożuchem. Powiedziałabym raczej, że wyglądam na kobietę w ciąży niż przejedzoną słodyczami.
- Ciekawe co ty tam jeszcze wzięłaś? - pytam, co wywołuje uśmiech na jej twarzy.
- Prezent dla chłopca. - Dziewczyna wyjmuje ze swojej torby pakunek. No tak, zapomniałam kupić książki. - "Grzech nieidealności". Powinna się spodobać, mamy w bibliotece jeszcze jeden egzemplarz.
- Ty na serio czytałaś wszystkie książki stamtąd?
- Nie, no co ty. Ale to dla mnie trochę taki raj. - Dziewczyna szczerzy się jak głupia, myśląc o swoich książkach. - Teraz wytłumacz mi jak zamierzasz sprawić, by ten chłopak cię widział, ale jego matka już nie.
- Właśnie w tym będziesz mi potrzebna.
Zostawiam zaprzęg z psami pod oknem, a sama wchodzę do domu
po prostu tylnym wejściem. W tym czasie Jamie dzwoni do domu dzwonkiem. Jej
zadaniem jest zająć gospodynię i odesłać młodego do salonu, co nie powinno być
trudne zważywszy na jej dziwaczny, zielony strój.
Kładę prezent pod kominkiem i patrzę przez okno czy psy przypadkiem nie uciekły. W tym czasie coś ściska mnie od tyłu.
- Mikołaj! - wrzeszczy młody.
- No tak, tam masz prezent. - Wskazuje na pakunek. Chłopczyk spogląda na mnie ze zdziwieniem.
- Czemu masz taki dziwny głos? Jesteś dziewczyną?
- Od tego jedzenia pierników nie tylko brzuch mi urósł, ale i moje struny głosowe się zapadły pod ciężarem tłuszczu - oznajmiam. Po chwili otwieram szerzej oczy, bo zdałam sobie sprawę, co za bzdury powiedziałam. Dzieciak jednak kiwa głową i dobiega prezentu.
- A gdzie renifery? - pyta młody, a ja wskazuje za okno. Chłopczyk z uśmiechniętą buzią dobiega do szyby i patrzy przez nią. - A więc one tak wyglądają! A gdzie czerwony nos Rudolfa?
- Co? A Rudolf! Baterie się wyczerpały i Rudolf musi zaczekać na swój prezent gwiazdkowy. - Dobra teraz na serio plotę głupoty. Mam ochotę walnąć się przez łeb. Zaczynam się zastanawiać skąd wziął mi się pomysł z udawaniem świętego Mikołaja. Chyba znowu chciałam po prostu złamać reguły, które mi się nie podobały.
- Baterie?
- Tak, tak. Wybacz, ale muszę już iść, mam jeszcze mnóstwo domów do odwiedzenia - oznajmiam i kieruję się w stronę drzwi.
- Nie wyjdziesz przez komin? - pyta młody. Moje źrenice się rozszerzają, a serce zaczyna wystukiwać szalony rytm. Ty idiotko, jak mogłaś o tym zapomnieć?!
- Szybciej będzie drzwiami. - Chłopczyk patrzy na mnie szeroko otwartymi, proszącymi oczami.
Wzdycham po raz któryś i idę prosto pod kominek, w którym na szczęście nie pali się ogień. Patrzę do góry i moim oczom ukazuje się ciemny korytarz, prowadzący do góry. Opieram ręce na jego ścianach, po czym podskakuję do góry i opieram na nich również nogi. Teraz żałuję, że nie mam na sobie normalnych butów. Skaczę tak w górę, co wcale nie jest łatwym zajęciem. Moje ręce co chwila brudzą się od czarnego pyłu, a poduszki włożone pod kurtką ocierają się o ściany kominka. Co to za chory pomysł, by ktokolwiek tędy wchodził lub wychodził. Powietrze jest paskudne, z każdym skokiem coraz prędzej chcę się wydostać. Ręce i nogi zaczynają mnie boleć, a przy każdym podskoku mam wrażenie, że tym razem spadnę. W końcu jednak udaje mi się dosięgnąć ręką do końcówki kominka i wyleźć z niego.
Wciągam kilka głębokich oddechów świeżego powietrza. Jeśli jeszcze raz przyjdzie mi do głowy taki pomysł to na serio strzelę się w łeb. Spoglądam na dół na Jamie, stojącą teraz koło psów i próbuję jakoś zwrócić jej uwagę.
W tym czasie z domów zaczynają masowo wychodzić ludzie, podążający na pasterkę, schylam się, by mnie nie dostrzegli. No pięknie, na pewno nie pójdę do kościoła w takim stanie.
Z domu pode mną również wychodzi gospodyni wraz z chłopcem. Przysięgam, że jeśli ten dzieciak wyrośnie na takiego idiotę jak na przykład Liam, to wpakuję go do kominka.
Gdy w okolicy robi się ciszej, bo wszyscy są już w kościele, podchodzę do końca dachu i wychylam za niego głowę.
- Tu jestem! - Jamie natychmiast podnosi głowę do góry, a przez jej twarz przemyka przerażenie.
- Co ty tam robisz? Uważaj, bo spadniesz! - wrzeszczy i zaczyna się rozglądać po ziemi.
- Wlazłam przez komin. - Dziewczyna zaczyna śmiać się ze mnie na głos. - A zamknij się!
- Poszukam drabiny, tylko nigdzie nie odchodź! - Bardzo zabawne. Jamie gdzieś odbiega, a ja siadam na dachu. To ci niezwykłe święta.
Z nudów zaczynam lepić bałwana, który wygląda trochę jak królik. Po chwili moja przyjaciółka w końcu przychodzi z drabiną, a ja schodzę na dół.
- Dziękuję - mówi dziewczyna, gdy tylko moje nogi dotykają ziemi.
- Za co?
- Za to, że jesteś - oznajmia, a ja unoszę brwi do góry. Naćpała się czy co? - Bez ciebie nie byłoby tak zabawnie - dodaje, po czym razem wybuchamy śmiechem.
Kładę prezent pod kominkiem i patrzę przez okno czy psy przypadkiem nie uciekły. W tym czasie coś ściska mnie od tyłu.
- Mikołaj! - wrzeszczy młody.
- No tak, tam masz prezent. - Wskazuje na pakunek. Chłopczyk spogląda na mnie ze zdziwieniem.
- Czemu masz taki dziwny głos? Jesteś dziewczyną?
- Od tego jedzenia pierników nie tylko brzuch mi urósł, ale i moje struny głosowe się zapadły pod ciężarem tłuszczu - oznajmiam. Po chwili otwieram szerzej oczy, bo zdałam sobie sprawę, co za bzdury powiedziałam. Dzieciak jednak kiwa głową i dobiega prezentu.
- A gdzie renifery? - pyta młody, a ja wskazuje za okno. Chłopczyk z uśmiechniętą buzią dobiega do szyby i patrzy przez nią. - A więc one tak wyglądają! A gdzie czerwony nos Rudolfa?
- Co? A Rudolf! Baterie się wyczerpały i Rudolf musi zaczekać na swój prezent gwiazdkowy. - Dobra teraz na serio plotę głupoty. Mam ochotę walnąć się przez łeb. Zaczynam się zastanawiać skąd wziął mi się pomysł z udawaniem świętego Mikołaja. Chyba znowu chciałam po prostu złamać reguły, które mi się nie podobały.
- Baterie?
- Tak, tak. Wybacz, ale muszę już iść, mam jeszcze mnóstwo domów do odwiedzenia - oznajmiam i kieruję się w stronę drzwi.
- Nie wyjdziesz przez komin? - pyta młody. Moje źrenice się rozszerzają, a serce zaczyna wystukiwać szalony rytm. Ty idiotko, jak mogłaś o tym zapomnieć?!
- Szybciej będzie drzwiami. - Chłopczyk patrzy na mnie szeroko otwartymi, proszącymi oczami.
Wzdycham po raz któryś i idę prosto pod kominek, w którym na szczęście nie pali się ogień. Patrzę do góry i moim oczom ukazuje się ciemny korytarz, prowadzący do góry. Opieram ręce na jego ścianach, po czym podskakuję do góry i opieram na nich również nogi. Teraz żałuję, że nie mam na sobie normalnych butów. Skaczę tak w górę, co wcale nie jest łatwym zajęciem. Moje ręce co chwila brudzą się od czarnego pyłu, a poduszki włożone pod kurtką ocierają się o ściany kominka. Co to za chory pomysł, by ktokolwiek tędy wchodził lub wychodził. Powietrze jest paskudne, z każdym skokiem coraz prędzej chcę się wydostać. Ręce i nogi zaczynają mnie boleć, a przy każdym podskoku mam wrażenie, że tym razem spadnę. W końcu jednak udaje mi się dosięgnąć ręką do końcówki kominka i wyleźć z niego.
Wciągam kilka głębokich oddechów świeżego powietrza. Jeśli jeszcze raz przyjdzie mi do głowy taki pomysł to na serio strzelę się w łeb. Spoglądam na dół na Jamie, stojącą teraz koło psów i próbuję jakoś zwrócić jej uwagę.
W tym czasie z domów zaczynają masowo wychodzić ludzie, podążający na pasterkę, schylam się, by mnie nie dostrzegli. No pięknie, na pewno nie pójdę do kościoła w takim stanie.
Z domu pode mną również wychodzi gospodyni wraz z chłopcem. Przysięgam, że jeśli ten dzieciak wyrośnie na takiego idiotę jak na przykład Liam, to wpakuję go do kominka.
Gdy w okolicy robi się ciszej, bo wszyscy są już w kościele, podchodzę do końca dachu i wychylam za niego głowę.
- Tu jestem! - Jamie natychmiast podnosi głowę do góry, a przez jej twarz przemyka przerażenie.
- Co ty tam robisz? Uważaj, bo spadniesz! - wrzeszczy i zaczyna się rozglądać po ziemi.
- Wlazłam przez komin. - Dziewczyna zaczyna śmiać się ze mnie na głos. - A zamknij się!
- Poszukam drabiny, tylko nigdzie nie odchodź! - Bardzo zabawne. Jamie gdzieś odbiega, a ja siadam na dachu. To ci niezwykłe święta.
Z nudów zaczynam lepić bałwana, który wygląda trochę jak królik. Po chwili moja przyjaciółka w końcu przychodzi z drabiną, a ja schodzę na dół.
- Dziękuję - mówi dziewczyna, gdy tylko moje nogi dotykają ziemi.
- Za co?
- Za to, że jesteś - oznajmia, a ja unoszę brwi do góry. Naćpała się czy co? - Bez ciebie nie byłoby tak zabawnie - dodaje, po czym razem wybuchamy śmiechem.
~***~
Ta dam! Oto jest moje nieco spóźnione świąteczne opowiadanie. Za to jest nieco dłuższe niż rozdziały.
Mam nadzieję, że wasze wigilie były jako tako udane. Pozostaje mi życzyć jedynie "Szczęśliwego nowego roku". ;P
A jeśli chodzi o "wymysły Miry" to tym razem będzie to fanpage.
https://www.facebook.com/pages/Opowiadania-z-Blogspota/588219557918329
https://www.facebook.com/pages/Opowiadania-z-Blogspota/588219557918329
Głównie poświęcony opowiadaniom na blogspocie. Jeśli mogę umieścić linki do waszych blogów, dajcie mi znać. No i w związku z tym fanpagem (który mam nadzieję przetrzyma jakiś czas) prosiłabym o dwie rzeczy:
1) o polubienie
2) o rozgłaszanie o nim na waszych blogach, bo dzięki temu może uda się bardziej rozsławić nasze blogi. ;)
Oczywiście nie zmuszam do robienia żadnej z wymienionych rzeczy. Jest to jedynie moja prośba, którą możecie spełnić lub nie. :P
1) o polubienie
2) o rozgłaszanie o nim na waszych blogach, bo dzięki temu może uda się bardziej rozsławić nasze blogi. ;)
Oczywiście nie zmuszam do robienia żadnej z wymienionych rzeczy. Jest to jedynie moja prośba, którą możecie spełnić lub nie. :P