- Słuchaj... - zaczyna Jack, cały czas patrząc się na moje
oczy. Gdyby spróbował spojrzeć niżej, pewnie sama urządziłabym idiotyczną
ceremonię, na której pozbawiłabym go zmysłu wzroku.
- Ci! - uciszam go. Chłopak próbuje coś powiedzieć, ale mu przerywam. - Cicho,
ja myślę.
- Możesz to robić, gdy mówię - rzuca błyskotliwą myśl. Przewracam oczami.
- Twój głos działa na mnie jak reklamy nowych witraży w telewizji, gdy próbuje
zasnąć. Są tak denerwujące, że wybudzają mnie z transu - odpowiadam, a szatyn
walczy z uśmiechem. Po chwili przekrzywiam lekko głowę. - Dlatego podarowałam
mój telewizor niższemu poziomowi.
Krzywizna, która maluje się w tym momencie na twarzy Jacka utwierdza mnie w
przekonaniu, że chłopaka wcale nie obchodzi nikt spoza jego poziomu. W zasadzie
nie wiem czego się po nim spodziewałam.
- Ty chyba chciałabyś się urodzić w niższym poziomie, co? - pyta chłopak. Nie
umiem odczytać emocji, które malują się na jego twarzy, to jakaś dziwna
mieszanina.
- Jasne, wtedy byś na pewno za mną nie chodził, bo bym cię nie obchodziła. - Tak
naprawdę nigdy nie zastanawiałam się, czy wolałabym być taka, jak mówi Jack.
Zapewnie nie, bo wtedy moje zdanie nic by już nie znaczyło, a tak przynajmniej
mogę coś zmienić.
- Jesteś tego pewna? - Kącik ust mojego rozmówcy unosi się delikatnie w górę.
Marszczę brwi ze zdziwienia.
- Och tak, już widzę jak ulubieniec nauczycieli, Jack’uś, biega za dziewczyną z
niższego poziomu, bo... co? - Spoglądam uważnie na twarz kolegi. - Bo chce
pogadać?
- W zasadzie to też. - Jack wzrusza ramionami. Nasze głowy, oparte o mur są
niebezpiecznie blisko. Nie mam pojęcia, kiedy się tak do siebie zbliżyły.
- Masz niepowtarzalną szansę, gadaj.
Uśmiech na twarzy chłopaka jest tak wielki, że aż przechodzą mnie ciarki. Mam
wrażenie, że za chwilę cała jego twarz zniknie, a zastąpi ją spirala
niekończącego się uśmiechu.
- Nie masz nikogo, prawda? - Jack łapie kosmyk moich włosów i zaczyna go sobie
obracać wokół palca. Patrzę zaskoczona na jego rękę. Moje ciemne, delikatne
loki wyglądają zabawnie przewijając się co chwila przez jego dość duże palce.
Zapatrzona w ten widok, nie zwracam uwagi na sens jego słów. Mam ochotę
odpowiedzieć, że przecież mam rodzinę, ale po chwili ich znaczenie uderza do
mojej głowy jak grom z jasnego nieba. Cofam się do tyłu, wyrywając przy tym
moje włosy z jego dłoni.
- Może i tak - odpowiadam najbardziej swobodnym głosem na jaki mnie stać.
Chłopak delikatnie kręci głową. Po chwili zbliża swoją twarz do mojej. Jego
oczy są coraz bliżej mnie, tak samo jego usta. W tych pierwszych dostrzegam coś
dziwnego, co wcale mi się nie podoba.
Podnoszę ręce i odpycham go delikatnie do tyłu. Oczy Jacka się rozszerzają i
patrzą na mnie w zdumieniu. Najwidoczniej nigdy nie miał do czynienia z
odtrąceniem.
- Molly, co jest? - pyta po chwili, a jego twarz zmienia się z zaskoczonej w
lekko zniesmaczoną.
- Nic. - Wzruszam ramionami. - Po prostu mówię „nie”.
Czuję się dziwnie. Mam wrażenie, że moje policzki się czerwienią. W zasadzie
nigdy nie byłam w takiej sytuacji, chłopcy po prostu pod tym względem trzymali
się ode mnie z daleka. Nie wiem, może się mnie bali?
- Nie udawaj niedostępnej. - Jack znowu podchodzi bliżej. W jego oczach nadal
dostrzegam tę paskudną nutę, zupełnie jakbym miała przed sobą jakiegoś
zboczeńca. - To tylko pocałunek.
Cofam się o kilka kroków. Zastanawiam się, czy aby nie wrócić do kaplicy. W
zasadzie dziwne jest to, że pozostali jeszcze nie zaczęli z niej wychodzić.
- No Molly, wiem, że tego chcesz. - Dłoń chłopaka dotyka mojego policzka.
Odruchowo kładę rękę na niej i spoglądam mu prosto w oczy. Cały czas mają ten
sam wyraz, krzywię się na ten widok i strząsam dłoń Jacka.
- Chyba coś uroiło się w twojej główce. To, że sam jesteś w sobie zakochany,
nie znaczy, że wszyscy są - mówię i odchodzę, zostawiając go samego. Czuję się
dziwnie. Z jednej strony może naprawdę chciałam go pocałować, ale z drugiej te
jego oczy mnie odstraszały. Zaciskam ręce w pięści, chyba dobrze zrobiłam.
Nagle ktoś dotyka moich ramion i gwałtownie mnie obraca. Mam przed sobą twarz
tego matoła, która tym razem przybrała gniewny wyraz.
- Nie ma mowy, żebyś mnie odtrąciła. - Chłopak łapie mnie za nadgarstek i
zaciska na nim swoje duże palce. Robi to za mocno, bo zaczyna mnie boleć.
- Pieprzony idiota! - krzyczę i zaczynam szarpać ręką.
- Skończ w końcu i zabierz te swoje wyzwiska. - Jack przewraca oczami, w
których dostrzegam wyraz kpiny. Kto by pomyślał, że to taki debil?
- Tak się boisz moich słów, że żal ci dupę ściska? - pytam. Chłopak jest przez
chwilę zdziwiony tym, że udało mi się zrymować. W zasadzie wyszło to niechcący.
Nadeptuję najmocniej jak umiem na jego stopę i szatyn momentalnie mnie puszcza.
Musiałam to zrobić idealnie, bo się krzywi. Po chwili uderzam go w nos z
pięści. Jack chwyta się za niego, chociaż nie widzę, by stamtąd płynęła mu krew.
Dosłownie parę sekund później wymierza mi cios w brzuch z pięści. Muszę
przyznać, że nie spodziewałam się tego po nim, dlatego nawet nie próbowałam się
zasłonić i wylądowałam na ziemi. Czy on musi być aż tak silny? Ciekawe, od
czego tak przypakował? Od przewracania kartek w Biblii czy zabawy rzeczami do
egzorcyzmów?
Nagle znowu rusza w moją stronę, schylając się przy tym. Przechylam się
bardziej do tyłu i kopię chłopaka w klatkę piersiową. Odsuwa się w tył, a ja w
tym czasie szybko wstaję. Spoglądam mu prosto w oczy. Nie wiem czy widzę w nich
zaskoczenie, czy może coś innego, ponieważ szybko zmieniają wyraz i chłopak
ponownie rusza na mnie. Przechylam ciężar ciała na lewą nogę, a prawą kopię go
w biodro, po czym próbuję go uderzyć z pięści. Mój przeciwnik okazuje się
jednak sprytniejszy, ponieważ udaje mu się znowu mnie złapać za nadgarstek, po
czym wykręca mi rękę i przyciska do pleców. Jeszcze trochę i mi ją złamie.
- Puszczaj, idioto! - wrzeszczę, a on bardziej przyciska mi kończynę, więc
zaciskam zęby.
Jack pcha mnie w stronę zaułka, by nie być na widoku ludzi, którzy zapewne
zaraz wyjdą z kaplicy.
- Idź - mówi, po czym znowu mocniej podwyższa moją rękę. Nie jestem głupia,
wiem, co to oznacza. Złamie mi rękę, chyba, że zrobię to, co w tej chwili mi
rozkazuje. A myślałam, że Liam to matoł.
Gdy schodzimy z widoku, Jack nachyla się tuż nad moim uchem.
- Nadal się będziesz wypierać?
- Dlaczego Amelia z tobą zerwała? - odpowiadam pytaniem. Przyszło mi do głowy,
że może dlatego ta parodia człowieka została sama. Jakoś nie widzi mi się, by
cnotka dała się tak traktować.
- To ja z nią zerwałem, bo nie chciała, a ja chciałem. - Przewracam oczami na
te słowa. I pomyśleć, że parę minut wcześniej zastanawiałam się, czy go nie
pocałować. - Ustaliliśmy, że zostaniemy przyjaciółmi, ona nie powie dlaczego
zerwaliśmy, a ja będę mówić, że to ona zerwała, by nie było, że nikt jej nie
chce.
- Czyli nie próbowałeś jej uderzyć, by dała ci co chcesz? - Próbuję na niego
spojrzeć, ale w tej pozycji to nie jest zbyt wygodne.
- Przyjaźnimy się. Za bardzo ją cenię, by była tak traktowana.
- A mnie wolno Ci napastować?
- Nie. - Jego głos jakby zmiękł. Zgłupiałam w tym momencie, zastanawiam się, czy on w ogóle myśli, co
mówi i robi. - Po prostu za dużo razy usłyszałem odmowę.
- I co? Mam cię żałować? - Podnoszę drugą rękę i chwytam go za szyję.
Niepotrzebnie nachylał się do mnie z tej strony. - Puść mnie albo cię uduszę.
- Nie zrobisz tego - mówi lekko syczącym głosem. Zaciskam palce mocniej na jego
krtani.
- Chcesz się przekonać? - Czuję jak uścisk na moim nadgarstku się rozluźnia i
po chwili moja ręka jest wolna. W tym samym momencie odpycham chłopaka jak
najdalej.
- Wkurzasz mnie. - Jack masuje swoją szyję. Ciekawe czy ma tam ślady po moich
palcach. - Czasem jesteś zabawna, ale czasem robisz wszystko, by denerwować
ludzi.
- I to ci daje prawo, by mnie zgwałcić? - Krzyżuję ręce na piersi i spoglądam
na niego wilkiem. Chłopak momentalnie robi się czerwony.
- Nie... no może tak to wyglądało, ale chciałem cię tylko pocałować. -
Przewracam oczami. Czy można być
większym kretynem?
- Masz jakieś zaburzenia osobowości czy co?! Raz jesteś jak potulna owieczka, a
raz jak jakiś gwałciciel! - wrzeszczę. Jack tylko opuszcza głowę i patrzy się
na sznurówki swoich butów. - Wiesz idioto, że mogłabym to zgłosić i zabrali by
cię do Czyśćca?
Chłopak zaczyna się uśmiechać pod nosem.
- Nie uwierzyliby ci. Jestem zbyt ważny - mówi. Tego już wiele! Co za
pyszałkowaty idiota.
Zaciskam dłonie w pięści i go atakuję. Zdziwiony podnosi ręce do góry, w akcie
obrony. Kopię w nie, a następnie uderzam naprzemiennie rękami, chłopak tylko
się zasłania. Po chwili zaczyna się ze mnie śmiać. Cała się w środku gotuję.
Wściekłość, która opanowała moje ciało chce wydostać się na zewnątrz. Schylam
się niżej i z półobrotu kopię go w nogi. Mój przeciwnik się przewraca, a ja
jeszcze zanim opadnie na ziemię uderzam go w plecy, dzięki czemu jego ciało
podskakuje i upada jeszcze dalej. Jack próbuje się otrząsnąć i podnieść, ale
kopię go w brzuch. Nagle ktoś łapie mnie w pasie i unosi do góry. Szarpię się,
ale nie daję rady się uwolnić.
- Uspokój się - mówi głos osoby za mną. Z pewnością jest płci męskiej, ale nie
umiem sobie teraz skojarzyć do kogo należy.
Biorę kilka głębokich wdechów i jakoś robię to, o co ta osoba mnie prosiła. Gdy
jej ręce wyczuwają, że już się nie szarpię, chłopak stawia mnie na ziemi.
W pewnym momencie mój niedoszły przeciwnik wstaje z ziemi i idzie w moim
kierunku. Osoba, która jeszcze przed chwilą mnie trzymała staje między nami.
Teraz go poznaje, wprawdzie widzę tylko plecy, ale nie pomyliłabym go z nikim
innym.
- Liam ty idioto! Co tu robisz?! - krzyczę. Chłopak, w stroju strażnika obraca
się w moim kierunku. Jego twarz ma lekko rozbawiony wyraz. Nagle unosi jedną
brew do góry.
- Wypełniam tylko moje obowiązki. Powinnaś mi podziękować, jeszcze trochę i
nieźle pobiłabyś przyszłego kandydata na papieża. Mogłabyś za to trafić do
Czyśćca. - Nie wiem, co dokładnie kryje się w głosie Liama. Pogarda?
Obrzydzenie?
- Nie zgłosiłbym tego, zresztą nie pobiłaby mnie - odzywa się Jack. Patrzę na
niego znaczącą, po czym przenoszę wzrok na strażnika. A w zasadzie tylko
praktykanta, bo - mimo, że Liam wywodzi się z rodziny naszych ochroniarzy - na
razie tylko się uczy.
Twarz chłopaka nie wyraża teraz żadnych emocji, po prostu czeka w skupieniu, aż
coś powiem. Z jednej strony mam ochotę zrobić mu na złość, ale z drugiej dopuszczam
do głowy myśl, że miał rację. Gdyby mnie nie odciągnął, pewnie zabiłabym tego
kretyna z wyższego poziomu.
- Dziękuję - mówię. Oczy Liama rozszerzają się ze zdziwienia, ale szybko
próbuje to zamaskować.
- Nigdy nie widziałem, by dziewczyna z wyższego poziomu się biła - mówi, by
zmienić temat. Czy tak trudno przyjąć do wiadomości w jego małej główce, że
jednak umiem zrozumieć, że dobrze zrobił?
- Masz coś do wyższego poziomu?! - Jack łapie strażnika za ubranie. Nie ma to
jak stać obok dwóch matołów, którzy się kłócą. Najchętniej obydwóch bym
udusiła.
- Zamknij się! - krzyczę. Nagle dostrzegam, że Liam próbuje coś powiedzieć. -
Ty też!
- Myślisz, że możesz mi rozkazywać? - Strażnik krzyżuje ręce na piersi.
Przewracam oczami.
- Może, bo ty jesteś tylko jej ochroniarzem - odzywa się ponownie bogacz. Zaraz
mu coś zrobię.
- Mam ważniejsze rzeczy do roboty niż ochraniać rozbestwioną dziewczynę. -
Słowo daję, jak jeszcze raz coś powie, przyłożę mu tak, jak wcześniej Jackowi.
Przygryzam wargę i zaczynam głębiej oddychać, by się w pełni uspokoić. Po
chwili ruszam bez słowa w kierunku mojego domu, zostawiając tych idiotów
samych.
~***~
No i jest. ^^ Jakoś napisany w trakcie nawału kartkówek. Odpowiedzi na pytania Bagheery dodam jakoś niedługo. Nie wiem, czy rozdział ciekawy, ale z pewnością miał sporo błędów... Chwalmy moją betę.
PS. Pomodlimy się wszyscy o nowy telefon do Destiny (nowej adminki na fanpage'u, który prowadzę)? :D
PS2. Mam informacje z pierwszej ręki, że niedługo do blogosfery wróci pewna osoba. Ona, jak i ja mamy nadzieję, że o niej nie zapomniano. ;P